poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rozdział 13 Ciąg dalszy tajemnic

Nie pukając weszli do mieszkania. Z salonu doszedł do nich nerwowy odgłos kroków. Ruszyli w ich stronę.
Gdzie jest... – umilkł nagle Klaus, widząc pokój pełen porozmieszczanych świec. Na stoliku leżała rozwinięta mapa, a przed nią stała czarownica. Nie przepuszczali, że będzie skłonna na rzucanie czarów. Oczekiwali, że znajdą dziewczynę zdenerwowaną, a ona nawet nie zwróciła uwagi, że weszli do środka. Trzymała ręce pochylone nad rzeczą i nadal wypowiadała słowa po łacinie. Elijah przyglądał się jej uważnie, po czym w wampirzym tempie podszedł do niej i zabrał spod jej rąk przedmiot. Kobieta przerwała wykonywaną czynność.
Chciałam rzucić czar namierzający – powiedziała, kontem oka spoglądając na wampira – ale coś go blokuje. Nawet nie wiem jak. Nie uczyłam ją tego.
Amber to nie głupia dziewczyna – odpowiedział, gniotąc w dłoni papier. – Musiała coś odziedziczyć po Melanie.
To niemożliwe – stwierdziła i dopiero teraz dostrzegła hybrydę, stojącego w kącie. – Ona nigdy nie rzucała takich czarów. Na pewno nie zrobiłaby tego.
Mało to imponujące jak na czarownice – przyznał Klaus, wyczuwając w jej głosie prawdę. – Już widzieliśmy do czego jest zdolna.
Widocznie się mylisz – wypaliła, krzyżując ręce. – To na pewno nie ona.
Niebieskooki podszedł do czarownicy i jednym ruchem podniósł ją z ziemi. Kobieta krztusząc się, próbowała się wyrwać z uścisku hybrydy, ale było to nadaremne.
W takim razie mamy do czynienia jeszcze z kimś – stwierdził z uśmiechem najstarszy z Mikaelsonów, klepiąc swojego brata po ramieniu. Blondyn puścił czarownice, która upadła na ziemie. Wyjął z kieszeni komórkę i rzucił nią w stronę swojego brata, który złapał przedmiot w locie.
Zadzwoń do Rebeki – polecił, odwracając się od czarownicy, która patrzyła na niego z nienawiścią w oczach. – Ostatnio przez nią prawie rozleciał się dom. Może i tym razem coś wie.
Sugerujesz, że nasza siostra może być w to wplątana? – Zagadnął, ale blondyn tylko pośpieszył go gestem ręki. Elijah pokręcił z dezaprobatą głową i wyszedł z salonu. Wykręcił numer blondynki i czekał na sygnał, który dłuższy moment dźwięczał w jego uszach aż pierwotna odebrała:
Coś się stało? – Rozległ się znajomy dźwięczny z nutą irytacji głos.
Mamy niewielki problem – odpowiedział, odwracając się na moment w stronę salonu, aby sprawdzić czy pozostawiona dwójka, przypadkiem się nie pozabija.
Za każdym razem kiedy mówisz, że mamy niewielki problem to on w rzeczywistości jest wielki. Znam cię za dobrze, Elijah – ton wampirzycy był  lekko ironiczny, ale mimo tego wyczuwał troskę. Brunet mimowolnie się uśmiechnął. – Co się stało? – Powtórzyła pytanie, tym razem bez jakiegokolwiek uczucia. Brązowooki znowu spojrzał w stronę pokoju w którym siedział jego brat. Nie pamiętał by ostatnio był czymś tak bardzo przejęty.
Amber znowu zniknęła tej nocy.
Powinniście przyczepić jej dzwoneczki – rzuciła sarkastycznie, śmiejąc się. – Nie jestem jej niańką i nie zamierzam nią być.
Powiedź tylko, że nie masz nic z tym wspólnego – poprosił błagalnie. Rebekah się zastanowiła.
Nic – odparła pewnie, wzruszając ramionami do słuchawki. – Mam nadzieję, że mi wierzysz i całkowicie nie przeszedłeś na stronę Nika.
Zapadła głucha cisza. W słuchawce było słychać odgłos otwieranych drzwi, a pierwotny miał stu procentową pewność, że w tej chwili jego siostra rozdziawiła usta.
Elijah – wybełkotała jakby zobaczyła ducha. Pierwotny mocniej przycisnął telefon. – Chyba znalazłam waszą zgubę, a raczej ona znalazła mnie – oznajmiła i rozłączyła się. Zdezorientowany stał tak jeszcze przez chwilę. W końcu schował telefon i wrócił do pokoju. Klaus widząc brata w pomieszczeniu, gwałtownie wstał z krzesła. Wampir uśmiechnął się do niego blado.
Masz informacje, która sprawi, że kolejny raz nie będę chciał zasztyletować naszej siostry? – Spytał ze znużeniem blondyn. Brunet kiwnął do niego głową.
Mam taką, która sprawi, że na pewno odsuniesz te wszystkie złe myśli – rzekł podchodząc do niego i podając mu telefon. – Rebekah znalazła Amber, a raczej to Amber znalazła Rebekah.
Jakim cudem? Przecież one się nienawidzą – Zaciekawił się, mrużąc oczy. Elijah opowiedział im całą rozmowę, stwierdzając, że na pewno jest u nich w domu. Hybryda poklepał go po ramieniu i pokiwał z uznaniem głową. – Wiedziałem, że na coś się przydasz – przyznał i ruszył do wyjścia.
Elijah jest coś jeszcze o czym Amber powinna wiedzieć – wtrąciła Sophie, zatrzymując pierwotnego w przejściu. – Miałam zamiar jej to powiedzieć dzisiaj, ale zniknęła.
Mów – odwrócił się w jej stronę. – Postaram się jej to przekazać – Zapewnił, spoglądając prosto w jej oczy.
To może nie być takie proste – skomentowała zmieszana. – Amber nie jest jedyną córką Melanie.


***

Szybko wstałam z ziemi. Ściskając kartkę w dłoni, pobiegłam na oślep przez bagna w których za pewne roiło się od wilkołaków. Krew na kartce była jeszcze świeża, więc za każdym większym ruchem brudziła mi palce. Nie wiedziałam w którą stronę biegnę i co tutaj robię. Czy sny na prawdę mogą się spełniać? To przecież jest niemożliwe, a może ja mam omamy i do kogo należała ta krew?
Nagle z daleka dostrzegłam znajomy dom. Przystanęłam, opierając się ręką o drzewo. Nigdy nie miałam dobrej kondycji. Lubiłam sport, ale bieganie było moją piętą Achillesa. Zrobiłam parę kroków i zaczepiłam się o korzenie. Upadając, skręciłam kostkę. Syknęłam z bólu, łapiąc za nią. Byłam już na skraju lasu. Parę kroków dzieliło mnie od posesji Mikaelsonów. Z trudem podniosłam się i potykając o własne nogi, ruszyłam dalej. Tylko parę kroków. Jeszcze odrobinka.
Przytrzymując się barierki weszłam po schodach. Stanęłam i złapałam za klamkę. Drzwi były otwarte. Pchnęłam je lekko, a przed moimi oczami ukazała się Rebekah, która właśnie z kimś rozmawiała przez telefon. Wraz z moim wejściem rozłączyła się. Patrzyła na mnie zdezorientowana, kiedy ja resztkami sił próbowałam wejść i zdjąć kurtkę, która nadawała się tylko do śmieci. Gdy to zrobiłam, kulejąc udałam się do salonu. Usiadłam na jeden z foteli. Stopa była spuchnięta i dziwnie pulsowała.
Do wesela się zagoi – pocieszyła mnie wampirzyca. Łypnęłam na nią, marszcząc oczy. – Wybacz chciałam być miła – burknęła, przewracając oczami. Usiadła na przeciw mnie. – Co trzymasz w ręce? – Spytała, wskazując na moją dłoń. Spojrzałam na zgniecioną kartkę. Całkowicie o niej zapomniałam.
Znalazłam to gdy obudziłam się – urwałam przypominając sobie, że blondynka nic nie wie o dzisiejszej nocy - na bagnach.
Rozwinęłam kartkę i podałam jej. Przyjrzała się jej uważnie, lustrując dokładnie każdą perfekcyjnie namalowaną literkę.
Nadchodzę – przeczytała na głos. – Chyba komuś porządnie zaszłaś za skórę – dodała, zgniatając kartkę w dłoni. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Tylko, że ja nie miałam komu.
Niebieskooka przez chwile wodziła wzrokiem od mojej twarzy do spuchniętej nogi, wreszcie pokręciła głową.
Jesteś bardziej tajemnicza niż sądziłam – stwierdziła, wstając i podchodząc do okna.
Ta informacja na prawdę mi pomogła – odparłam z ironią. – Potrafisz wyczuć czyja to krew? – Spytałam zaciekawiona.
Wilkołaka – oznajmiła, wzruszając ramionami. – Wczoraj była pełnia.
Uniosłam brwi. Sen o wilkołaku i prawdziwy wilczy trup. Przecież to nie mogło być takie proste. Musiało mieć to jakiś głębszy sens, bo po co miałabym to robić?
Śniło mi się, że zabijam wilkołaka – odparłam, przyciszonym głosem.
Musisz być nocnym psychopatą, albo ktoś bawi się twoim umysłem. Każda z tych opcji może być po części prawdą – dodała, patrząc na drzwi, które jakby miały teraz się otworzyć. Po jakimś czasie zatrzeszczały, a z nich wyłonili się pozostali Mikaelsonowie.
Gdzie jest nasza zguba? – Zapytał na powitanie Klaus. Wchodząc, rzucił niemal niewyraźne spojrzenie na swoją siostrę, po czym skupił wzrok na czarownicy.
Daj jej spokój Niklaus – rzucił zirytowany Elijah i mijając swojego brata, usiadł obok Amber.
Nie potrzebuje spokoju – burknęłam, spoglądając na stopę, która o dziwo była już normalna. To jedyna rzecz, która tego ranka mnie nie zdziwiła. Wyprostowałam ją i przełożyłam nogę na nogę. Posłałam w ich stronę sztuczny uśmiech. Wszyscy na to się nabrali, oprócz blondyna, który nadal patrzył na mnie z powątpiewaniem. Starałam się nie zwracać na nią uwagi.
Musimy porozmawiać z Amber, siostro – zwrócił się najstarszy z rodzeństwa w stronę niebieskookiej, która nie miała zamiaru wyjść. – Możesz też zostać jeśli chcesz – odparł zrezygnowany, a ona z uśmiechem kiwnęła głową.
Chcecie wiedzieć co się stało ostatniej nocy. Otóż prawdopodobnie zabiłam wilkołaka, bo ktoś tak mi kazał – stwierdziłam, wskazując na kartkę trzymaną przez Rebekę.
Sądzę, że to sprawka... – pierwotna zawiesiła głos, widząc złowrogą minę hybrydy.
Nie chodzi nam teraz o to, ale fakt. Ta informacja przyda nam się potem – stwierdził Elijah, próbując złagodzić atmosferę.
Kostka nadal mnie bolała mimo, że już wyglądała na zdrową. Nie chciałam im mówić, że jestem wyczerpana. Musiałam jakoś to przetrwać. Musiałam. Moje oczy rozbłysły.
Wiecie coś o czym ja nie wiem. Inaczej pogłębialibyście ten dziwny temat – skwitowałam, krzyżując ręce na piersi.
Dużo pamiętasz z dzieciństwa? – Spytał mnie Klaus. Te pytanie wydawało mi się nie na miejscu.
Pamiętam wiele, ale niektóre rzeczy są jak przez mgłę – wyjawiłam, chociaż wcale nie chciałam tego robić. Nie lubiłam mówić innym o moim dzieciństwie. Były to moje prywatne wspomnienia i uczucia, którymi nie mogłam z nikim się dzielić. Pierwotny pokręcił głową.
Oczywiście Melanie musiała namieszać ci w głowie tak, że pamiętasz tylko to co chciałaby byś pamiętała – stwierdził i prychnął zdenerwowany. Pokręciłam głową. Nie potrafiłam uwierzyć w jego słowa. Dlaczego matka zrobiłaby coś takiego własnemu dziecku? Jaki był tego powód?
Nie wieżę wam. Ona nie mogłaby mi tego zrobić.
Ale zrobiła z niewiadomych powodów – oświadczył, stając obok swojej siostry. – Jest rzecz, którą ukryła przed tobą w niesprawiedliwy sposób – spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłam coś czego jeszcze nigdy nie widziałam. Żal i współczucie. – Amber masz siostrę.
--------------------------------------------------
Wróciłam z nowym rozdziałem. Czy wam się spodoba, tego nie wiem. Długo się wybierałam do jego napisania. Nie wiem kiedy pojawi się kolejny. To będzie zależeć od mojego wolnego czasu. Mam dla was jeszcze jedną wiadomość. Czy smutną? Tego nie wiem, ale do końca pierwszej części zostało tylko cztery rozdziały. Mam nadzieję, że miło spędzimy razem ten czas. Do następnego! :D


sobota, 22 października 2016

Rozdział 12 Nadchodzę

Na ulicy panowała cisza. Było to dość nienaturalna gdyż o tej porze przechodziło tędy setki ludzi. Psy, które wyły w ciemnych zaułkach szybko przestawały, piszcząc i kuląc się ze strachu. Koty okupujące tą część miasta, chowały się aby tylko nie przejść obok niego. Błękitne niebo zostało pokryte ciemnymi chmurami zapowiadającymi nadchodzącą burzę. Zerwał się wiatr, który w tej chwili dął w nienaturalnie zielone liście przyulicznych drzew.
Mężczyzna szedł chodnikiem zostawiając po sobie więdnące rośliny. Zatrzymał się przed konkretnym budynkiem. Zerknął na numer budynku, zgasił papierosa i poprawił swoje okulary przeciwsłoneczne. Błyskawicznie wszedł po schodach, rozglądając się na około. Pchnął drzwi i powoli wszedł do środka. Wszystkie osoby będące w pomieszczeniu zamilkły i wlepiły na niego wzrok. Uśmiechnął się pod nosem, widząc ich przestraszone miny.
– Myślę, że nie muszę się przestawiać – zaczął trzaskając za sobą drzwiami. Odgłos ten w całkowitej ciszy wydał się przerażająco głośny. – Mam nadzieję, że jest Marcel. Inaczej będziecie mieli duży problem – stwierdził zdejmując okulary i zawieszając je na czarnym T-shircie. Z głębi rozległ się cichy stukot i po chwili na schodach pojawił się wampir.
Witaj! Nie sądziłem, że tak szybko przybędziesz – rzekł siląc się na normalny ton. Mężczyzna przekrzywił głowę na bok i uniósł delikatnie kącik ust.
Dzwoniłeś, że masz dla mnie jakąś wiadomość. Mam nadzieję, że była ona warta tak długiej drogi – przyznał spoglądając na zebrany tłum. – Chciałbym tylko z tobą rozmawiać.
Mulat gestem ręki wskazał aby wszyscy odeszli. W mgnieniu oka zniknęli. Został sami we dwoje. Marcel stojąc na schodach, starał się utrzymać bezpieczną odległość.
Może zejdziesz do mnie? – Zaproponował rozkładając ręce. – Twoim błędem byłoby gdybyś kazał mi iść tam do ciebie – zmarszczył srogo brwi.
Marcel ostrożnie zszedł na dół i stanął kilka kroków przed czarownikiem, który z takiej odległości słyszał jego przyspieszone tętno. Zaśmiał się szyderczo, podchodząc coraz bliżej.
Nie dziwię się, że mnie się boisz. Też bym się bał samego siebie – przyznał, spacerując wokół wampira. – Masz miasto, przyjaciół, czarownice. Dziwię się, że chcesz służyć mi, chociaż masz wszystko – mówił powoli, a każde jego słowo kuło w uszy jak drzazgi. Stanął naprzeciw niego Tak blisko, że dzieliły ich tylko centymetry.
Mam kogoś na kim mi bardzo zależy – wyznał, zaciskając nerwowo ręce w pięści. Mężczyzna mimowolnie się uśmiechnął.
Bycie dobrym bywa gorsze od zwykłej trucizny – zauważył, łapiąc go za kołnierz koszuli i poprawiając go. Atmosfera była napięta, ale mu to nie przeszkadzało. Można nawet śmiało stwierdzić, że właśnie tego chciał.
Może wróćmy do interesów – rzucił pośpiesznie Gerard, zerkając za jego plecy w stronę drzwi. Wiedział, że w każdej chwili mógł wejść któryś z Mikaelsonów i wtedy nie byłoby za różowo.
Masz patrzeć na mnie! – Krzyknął i powalił wampira na ziemię nawet go nie dotykając. – Mów co wiesz i lepiej nie kręć.
Moi ludzie obserwują dziewczynę – odpowiedział łamiącym się głosem. Czarownik ziewnął, słysząc tą informację.
Dobrze, że wykonujesz moje polecenia – zauważył przewracając oczami – ale nie przyjechałem po to aby o tym słyszeć. Wiem, że uciekła ze szpitala. Mam nadzieję, że dowiedziałeś się czegoś więcej.
Jest poza miastem. W jednej ze starych rezydencji – powiedział Mulat, zaciskając powieki. Peter jednym ruchem dłoni sprawił, że wampir teraz klęczał przed nim na kolanach.
Wiem o tym – potwierdził i kolejny raz ziewnął. Ścisnął lekko dłoń powodując, że wszystkie mięśnie Marcela zostały spięte w nieprzyjemnym bólu.
Na pewno nie wiesz, że zaprzyjaźniła się z pierwotnymi – wybełkotał i nagle znowu mógł normalnie oddychać. Mężczyzna z uznaniem pokiwał głową. Ta informacja rzeczywiście mu się spodobała.
Słyszałem o nich, ale jeszcze ani razu nie mieliśmy styczności się poznać – oznajmił, a na jego twarzy znów zagościł charakterystyczny uśmiech. – Niedługo to się zmieni.
Jest jeszcze coś – wyszeptał coraz mniej zdenerwowany. – Użyła swojej mocy. Tak jak mówiłeś jest bardzo silna.
Widzisz – przyznał i dotknął opuszkami palców jego policzek. Mulat syknął z bólu. Na skórze pojawiła się czerwona krwawa rana. – Czasami jesteście do czegoś przydatni – odszedł, a wampir poczuł całkowitą wolność nad swoim ciałem. - Jeszcze będziesz żyć Gerard. Na razie. Mój gest odbierz jako początek tego co ci zrobię jeśli spróbujesz mnie zdradzić.
Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.
Idziesz teraz do nich? – Spytał niepewnie Marcel. Rana ciągle krwawiła, brudząc przy tym jego kołnierz. Nie pamiętał by ostatni raz miał styczność z takimi mocami.
Nie – ton jego był neutralny. Otworzył szeroko drzwi. – Zrobię to w swoim stylu – wyjawił i wyszedł znikając z oczu wampira. Marcel jeszcze przez chwilę siedział tak wlepiając się w pustą przestrzeń. Dłoń trzymał na swojej twarzy, a w myślach ciągle powtarzał słowa czarownika.

***

To bardzo ciekawe – stwierdziła Sophie kiedy opowiedziałam jej o ostatnich wydarzeniach. Ominęłam tylko część z Danielem. Stwierdziłam, że nie musi o tym wiedzieć. Reakcja czarownicy nie zbyt mi się spodobała. Sądziłam, że bardziej przejmie się tą sprawą. – Opowiedz o tym śnie.
Wzruszyłam ramionami. Wydawało mi się to najmniej ważne w tej sytuacji. Jako najważniejsze do omówienia stawiałam moje moce, które nadal dziwnie we mnie buzowały.
Las, stary dom i Rebekah. Wszystko byłoby normalne gdyby nie spełniło się w rzeczywistości – odparłam i dopiero teraz uświadomiłam sobie jakie to wszystko chore. Zrobiłam kilka rund wokół stolika. Sophie podała mi kawę i usiadła na sofę. Po chwili dołączyłam do niej.
Twoja matka miała zdolności do przekazywania wiadomości w snach – oznajmiła tak, jakby próbowała jakoś to wytłumaczyć sensownie. Niestety było to trudniejsze niż normalnie. – Może chce ci coś powiedzieć.
Tak, że jej córka zwariowała – wyznałam z ironią. Westchnęłam, uspakajając się. – Przecież nie żyje od dziesięciu lat.
Amber jest coś o czym musisz wiedzieć – ton jej głosu był poważny. Na moment zamilkła, ja poczułam jakby miało się teraz stać coś strasznego. – Chodzi o twoją matkę.
Co z nią było nie tak? – Przeraziłam się. Sophie zaśmiała się szorstko, jednak ten śmiech nie oznaczał nic dobrego.
Melanie, to znaczy twoja mama była jedną z pierwszych czarownic, które chodziły po Ziemi – wyznała z poważną miną. Mówiła prawdę. Czułam to. Zawsze w takich chwilach przed oczami miałam mamę, która czytała mi na dobranoc różne historię, bawiła się ze mną lub oswajała z pierwszymi czarami. Teraz miałam kobietę, która tysiące lat temu miała tyle lat co ja, która przeżyła cały wiek i która mimo tak długiego czasu nie starzała się. Dopiero sobie przypomniałam. Ona zawsze była tak samo młoda. Właśnie to mnie przeraziło. Czułam się okłamana. Potrzebowałam wyjaśnień i to najszybciej.
Czy ona była... – nie skończyłam, bo przerwała mi. Zamilkłam, a swój wzrok skierowałam na podłogę by tylko się nie rozpłakać.
Nie była wampirem – rzuciła z goryczą, tak jakby moje przypuszczenia ją zraniły. – Posiadała wielką moc, a ty je po niej odziedziczyłaś. To ten dar o którym ci wspominałam.
Potrząsnęłam głową. Tego wszystkiego było już za wiele, Miałam dość tego natłoku informacji. Wcale nie chciałam być wyjątkowa. Chciałam być normalną dziewczyną.
To niemożliwe. Jestem zwykłą czarownicą, którą ścigają wampiry. Do czasu puki Marcel nie ukarze mnie za stosowanie magii, która była wynikiem złych emocji – westchnęłam, po raz kolejny nabierając głębiej powietrze. – Już nie raz zdarzały mi się dziwne rzeczy. – Popatrzyłam na Sophie pustym wzrokiem. – ] Skąd wiesz, że odziedziczyłam to po matce, a nie po ojcu?
Nie wiem nic o twoim ojcu – odparła wolno i szczerze. Pierwszy raz byłam z tego powodu zawiedziona. Jeszcze nigdy nieczuła się tak źle z tego powodu. – Powiedziałam to co kazano mi przekazać. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć. Jesteś chodzącym skarbem. Teraz wiesz dlaczego chciałam by przez jakiś czas zaopiekował się tobą Elijah. On cię ochroni.
Gdzie on jest? – Zagadnęłam zmieszana, rozglądając się po pomieszczeniu. Kolejny raz miałam ochotę go zobaczyć.
Wrócił. Przyjedzie po ciebie gdy wymyśli z Klausem jak zapanować nad tobą. Bądź dla niego milsza. Wiem jaka potrafisz być dla obcych, ale on naprawdę chce dla ciebie dobrze.
Zamknijcie mnie w więzieniu, albo oddajcie wampirom i będzie po problemie – rzuciłam zła, zaciskając ręce w pięści. – Mam dość wszystkiego – wstałam łapiąc się za głowę.
Połóż się. Jesteś zmęczona – poleciła mi, także wstając z miejsca. - Sprzątnęłam twój pokój na wypadek gdybyś mogła wrócić.
Przecież nigdy nie wrócę, pomyślałam, ale nie wypowiedziałam tego na głos. Wysiliłam się na słaby uśmiech i wyszłam z salonu. Pierwszy raz od dłuższego czasu czułam się jakbym nigdy tutaj nie była. Schody, które wydawały się kiedyś tylko przejściem między parterem, a pierwszym piętrem, teraz były przeszkodą dla której traciłam wszelkie siły. To co mnie uszczęśliwiało, wydawało się być czymś bzdurnym dla którego nie ma co tracić czasu.
Widząc znajome drzwi do moich oczu napłynęły łzy. Jesteś w strzępkach Amber. Moje życie wciągu kilku dni z skomplikowanego zmieniło się w nie do zniesienia. Wzięłam głęboki wdech. Pchnęłam drzwi, które ukazały mój stary pokój. Wyglądał lepiej od ostatniego czasu, ale nadal było widać skutki odwiedzin wampira. Weszłam jak do obcego miejsca. Rozejrzałam się. Chciałam ostatni raz poczuć się jak kiedyś.
Usiadłam na łóżko, które już nie było tak wygodne. W wielu miejscach były dziury i wystawały sprężyny, a w poduszkach brakowało pierzy. Teraz przydałoby się nowe. Położyłam się tak, że przez okno widziałam panoramę pobliskich kamienic i niebo, które powoli skrywały ciemne chmury. Będzie padać. Przymknęłam powieki i wyciszyłam się. Potrafiłam zrobić to do takiego stopnia, że słyszałam tylko bicie swojego serca. Przydatna umiejętność jeśli mieszka się w hałaśliwej dzielnicy.
Nikłe odgłosy z ulicy powoli mnie usypiały. Dzisiejsza noc miała być normalna gdyby nie kolejny sen...

Dziko rosnące drzewa otaczały mnie ze wszystkich stron. Zielone potężne konary tworzyły naturalną ścianę, która nie przepuszczała światła. Panował półmrok. Gdzieś z dala było słychać śpiew ptaków.
Rozejrzałam się. Nigdzie nie było widać wyjścia. Żadnej ścieżki. Coś zaszeleściło. Cofnęłam się o parę kroków. Przede mną znajdował się niewielki pagórek. Próbowałam na niego wejść, rozejrzeć się, ale nie mogłam. Moje nogi dosłownie zostały przyklejone do ziemi. Odgłos powtórzył się tym razem głośniej. Przemieszczał się. Chciałam wyrwać coś by mieć się czym bronić. Pierwszy raz czułam taką ochotę walki. Podniosłam z głębokiej trawy złamaną gałąź. Była długa i ostra na końcu. Mocno ściskałam ją w dłoni.
Chodź tutaj! – Zawołałam rozkładając ręce. – Nie boję się ciebie!
Odgłosy ustały, a na wzgórzu pojawiła się jakaś postać. Na chwilę serce zamarło mi w piersi. Osoba o płci przeciwnej stała w bezruchu jakby czekając mój ruch. Ręka trzęsła mi się ze stresu. Uniosłam ją lekko do góry by zrobić zamach. Wzięłam głęboki wdech i gdy miałam już rzucać mężczyzna gwałtownie wskazał na niebo. Zdezorientowana uniosłam głowę do góry. Nawet nie wiedziałam kiedy zaszło słońce, a na niebie pojawił się okrągły krwawy księżyc. Pełnia.
Rozległ się głośny krzyk, który niemal mną wstrząsnął. Znowu spojrzałam na chłopaka, który w tej chwili padł kurczowo na kolana. Jego ciało powoli się zmieniało i co jakiś czas słychać było łamanie się kości. Wilkołak. Przestraszona zastygłam w bezruchu. Mój umysł podpowiadał mi, że muszę go zabić. To nie pasowało do mnie. Nigdy nie pragnęłam czyjejś krwi tak bardzo jak teraz.
To nie trwało zbyt długo, a może mi się tylko tak wydawało. Przede mną już nie stał człowiek, tylko wilk. Zawył i łypnął na mnie przeszywającym wzrokiem. Przełknęłam ślinę. Wilkołak schylił się i skoczył w moją stronę. Nie ruszyłam się.
Uciekaj! – Rozległ się rozkazujący głos w mojej głowie. Znowu zaczęłam myśleć racjonalnie.
Szybko obróciłam się na pięcie i pobiegłam. Do moich uszu dochodziły różne dźwięki: trzeszczące runo pod moimi stopami, wiatr dudniący w liście i stukot łap. Był szybki. Nie mogłam daleko uciec, tym bardziej, że drzewa rosły bardzo blisko siebie, co utrudniało poruszanie się.
Ostatnim tchem wskoczyłam na najbliższą polanę. Z ulgą odetchnęłam myśląc, że go zgubiłam. Za wcześnie. Gdy przecierałam spocone czoło poczułam silne uderzenie. Upadłam. Przeturlałam się dobry kawałek i wygięłam się z bólu. Cały tył kurtki miałam podarty. Kątem oka spojrzałam przed siebie. Na przeciwko mnie stał wilk, przygotowujący się do kolejnego ataku. Próbowałam jakoś się odsunąć od niego, gdy nagle przypomniałam o gałęzi, której nie upuściłam w czasie biegu. Była ona dosłownie centymetr od moich paców. Starając się by stworzenie nie odczytało moich intencji, sięgnęłam po nie, a kiedy rzucił się na mnie, wyciągnęłam kij przed siebie, zaciskając mocno oczy. Zwierze zawyło przy okazji uderzając łapą o mój policzek. Ciało wylądowało obok mnie. Patyk przebił go na wylot. Dotknęłam dłonią twarzy z której spływały krople krwi. Byłam zmęczona. Oddychając ciężko położyłam jedną rękę wyprostowaną na trawie. To już koniec, pomyślałam.

Gdy się obudziłam wszystko było inne niż w rzeczywistości. Nie leżałam w swoim łóżku, tylko na trawie w lesie. Stan mój mówił wszystko za siebie. Porwane ubranie, poszarpane włosy, zadrapania na twarzy. Tylko ciała nie było. W zamian trzymałam kartkę na której widniał krwawy napis:

Nadchodzę

---------------------------------------------------------------------

Długo mnie tutaj nie było. To głównie przez szkołę nie mam za wiele czasu. Postanowiłam nie porzucać tego bloga. Do końca pierwszej części zostało tylko 5 rozdziałów. Będą one pojawiać się nieregularnie i często z długimi odstępami. Mam pomysł na nowe opowiadanie fanfiction, a o czym to wam nie zdradzę, bo to tajemnica. Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodoba. :)

sobota, 3 września 2016

Rozdział 11 Nieoczekiwana akcja

Moje stopy ledwo dotykały ziemi. Wzięłam głęboki wdech. Uścisk pierwotnej na mojej bluzce był silny. Nie miałam szans na wyrwanie się. Byłam za słaba.
Mów co ma wspólnego z tobą Peter Clarke! – Rozkazała, podnosząc mnie jeszcze wyżej.
Nie znam go – wybełkotałam próbując zachować spokój. Bałam się strasznie. W oczach wampirzycy gościł gniew.
Kłamiesz! – Krzyknęła potrząsając mną. Zamknęłam oczy, zaciskając je mocno. Przeklinałam siebie za to, że musiałam akurat przyjść w tym momencie.
W pomieszczeniu zaczęły latać rzeczy. Rebekah zdezorientowana wypuściła mnie. Padłam na ziemię. Przestraszona nie mogłam się ruszyć, ale w jakimś stopniu gniew we mnie narastał.
Ja nie kłamię! – Odkrzyknęłam i machnęłam ręką. Nie wiedziałam, że zwykły gest może zrobić krzywdę pierwotnej. Padła na ziemię z krzykiem, łapiąc się za głowę.
Przestań – czytałam z jej ust, ale nie mogłam tego zrobić. Złość, która we mnie buzowała powodowała, że jeszcze bardziej pragnęłam jej cierpienia. Chciałam jej krzywdy.
Amber przestań! – Po pomieszczeniu rozległ się karcący głos Klausa. Odwróciłam na moment wzrok. Był on mętny.
Nie – odparłam wskazując drugą ręką na hybrydę. Momentalnie odsunął się do tyłu.
Zabijesz ją – rzekł stanowczo, chociaż dobrze wiedział, że to niemożliwe. Nie da się zabić pierwotnego niczym innym tylko kołkiem z białego dębu, a on jest niemal nie osiągalny. Zacisnęłam dłoń w pięść. Upadł nie mogąc się podnieść.
Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Czułam napływającą złość nad którą nie umiałam zapanować. W efekcie powaliłam dwóch Mikaelsonów. Mocą, która nie wiem skąd się wzięła.
Nagle coś zabłysło przed moimi oczami. Upadłam na kolana z krzykiem, trąc jak najmocniej oczy. Miałam wrażenie, że zaraz spłoną. Na podłogę spadło parę kropel krwi. Poczułam czyjąś rękę na ramionach, która delikatnie złapała za moje dłonie i oderwała je od czerwonych oczu. Był to Elijah. Kucając wpatrywał się we mnie tak, jak pierwszego dnia gdy go zobaczyłam. Wyciągnął z marynarki chusteczkę i podał mi ją. Drżącą dłonią wytarłam zastygającą krew.
Zanieś Rebeke do drugiego pokoju – rozkazał blondynowi, kierując swój wzrok ku nieprzytomnej siostrze. Jej ciało leżało skulone.
Hybryda, który stał za pierwotnym bez słowa podszedł do blondynki i wziął ją na ręce. Jej ciało zwisało bezwładnie. Serce ścisnęło mi się na ten widok. To nie możliwe bym mogła kogoś skrzywdzić. Przetarłam dłonią łzy spływające po policzku.
Nie chciałam jej skrzywdzić – wyjąkałam, wlepiając wzrok w podłogę. Roztargniona, przyglądałam się swoim dłoniom.
Nic jej nie będzie – zapewnił pomagając mi wstać. Wiedziałam, że próbował mnie pocieszyć. Przytrzymać na duchu.
Muszę porozmawiać z Sophie, albo z kimkolwiek. Trzeba to jakoś wyjaśnić, bo da się to zrobić, prawda? Powiedź, że tak! – Mówiłam szybko i niewyraźnie. Byłam zdenerwowana. Coś takiego nie powinno się wydarzyć.
Powinnaś się położyć – powiedział łapiąc mnie za rękę. Spojrzałam na niego mrużąc oczy.
Nie będę znowu leżeć! Nie możecie przywiązać mnie do łóżka! – Krzyknęłam, wyrywając mu się, a po pomieszczeniu przeszedł znowu lekki wstrząs. – \ Idę do Sophie czy ci się to podoba czy nie.
Jesteś tego pewna? – Zapytał upewniając się. Wiedziałam, że nie chce mnie puścić. Najchętniej zamknąłby mnie w pokoju i nigdy nie wypuszczał.
Nie widzę innego wyjścia Elijah – wyznałam, rozkładając bezradnie ręce. Wampir milczał. – Wiedziałam – westchnęłam i ruszyłam w stronę drzwi. Pierwotny zatrzymał mnie w półkroku.
Pójdę z tobą – rzucił, nie pozwalając mi się sprzeciwić.

***

Blondyn niecierpliwie chodził po pokoju, czekając aż jego siostra się obudzi. Trwało to bardzo długo. Z każdą minutą przychodziła mu myśl, że może się już nigdy nie obudzić. Za każdym razem szybko pozbywał się jej z głowy. Rebekah poruszyła się lekko. Klaus stanął i spojrzał na ciało blondynki. Pierwotna gwałtownie otworzyła oczy i usiadła na łóżku.
Co się stało? – Spytała zdezorientowana. Czuła jakby ktoś zresetował jej pamięć. Miała pustkę w głowie.
Miło, że pytasz – odparł sucho. – O to samo z chęcią chciałbym cię zapytać – dodał marszcząc ponuro brwi. Był zły na nią. Chętnie wyrwałby dla niej serce, ale przez fakt, że ją kocha nie był w stanie tego zrobić.
Miałam własne powody – rzuciła obojętnie, siadając na brzegu łóżka. Jednak bała się trochę swojego brata. Był nieobliczalny.
Będziesz milczeć kiedy zasztyletuje cię – ostrzegł marszcząc czoło.
Nie możesz mnie zastraszać, Nik – stwierdziła krzyżując ręce na piersi. Obserwowała go. Każdy jego ruch analizowała bardzo dokładnie.
Ja mogę wszystko – szepnął. Pierwotna przewróciła oczami.
Dobra – odparła i w wampirzym tempie znalazła się przy swoim bracie. – Jeśli na prawdę chcesz wiedzieć dlaczego to zrobiłam to ci powiem.
Świetnie! Zamieniam się w słuch – zironizował. Rebekah miała już go dość. Z chęcią wyznałaby mu najgorszą prawdę za to by ją zostawił w spokoju.
Zrobiłam to, bo... – zawahała się na moment. Co jeśli popełnia teraz wielki błąd za który będzie żałować?
Nie mam całego dnia Bekah – ponaglił ją zniecierpliwiony. Wampirzyca westchnęła. Raz się żyje.
Sądzę, że ona ci się podoba – wyznała szybko dodając – oraz myślę, że coś ukrywa i to ma związek z tym czarodziejem.
Blondyn złapał ją i przyszpilił do ściany. Zamknęła gwałtownie oczy, po czym otworzyła je powoli. Na twarzy jej brata gościła gniew. Wiedziała, że z chęcią zrobiłby dla niej krzywdę.
Powinnaś najpierw trochę pomyśleć, a potem rzucać takie oskarżenia – pouczył ją mocniej zaciskając dłoń na jej szyi. Wampirzyca próbowała wyrwać się z uścisku brata, lecz nadaremnie. Syknęła coś pod nosem.
I co teraz mi zrobisz? – Zagadnęła, wysuwając ostre jak brzytwa kły. Nie mogła pokazać, że jest słabsza od niego.
To co uznam za słuszne – odpowiedział i wyjął z tylnej kieszeni ostrze. – Przykro mi, że to tak musi się skończyć – szepnął i zamachnął się by wbić w jej ciało sztylet.
Niklaus przestań! – Rozległ się męski głos, dochodzący ze strony drzwi. Ręka niebieskookiego zastygła milimetry przed ciałem Rebekhi. – Nie rób czegoś, co później będziesz żałować.
Klaus odwrócił się. W drzwiach stał Elijah. Blondyn uśmiechnął się niemrawo.
Co za miła niespodzianka – odparł puszczając swoją siostrę. – Kolejny raz nasz kochany brat ratuje ci skórę – stwierdził z ironią. – Masz wyczucie czasu - zwrócił się tym razem w stronę bruneta.
Są sprawy o które musimy ze sobą pomówić – wyznał, wchodząc w głąb pomieszczenia. Klaus kiwnął głową.
Najpierw powiesz mi gdzie jest Amber? – Rozkazał, gestem ręki każąc dla blondynki wyjść. Pierwotna spiorunowała go wzrokiem, po czym w mgnieniu oka znikła z pokoju.
Jest w dobrych rękach – zapewnił. – Rozmawia z czarownicą.

***

Marcel siedział w swoim pokoju, wlepiając wzrok w rozjaśnione okno. Numer z listem był imponujący, ale mało brakowało by Klaus zaczął coś podejrzewać. Wampir nie chciał mu się narażać, ale wiedział, że nie ma innego wyjścia. Osoba dla której pracował była silniejsza od pierwotnego i to jej najbardziej bał się Gerard. Wtedy myślał tylko o Davinie dla której robił to wszystko. Chciał by była szczęśliwa i inne rzeczy się nie liczyły.
Na korytarzu rozległ się cichy głos kroków. Domyślał się, że ktoś idzie do niego z nowymi wieściami. Zaczynał się już niecierpliwić.
- Wiem, że czarownica uciekła ze szpitala – odezwał się nim jego sługa zdążył zamknąć za sobą drzwi. Nie miał ochoty nawet na niego spojrzeć.
Nie przyszedłem tutaj by ci o tym mówić. Przyszedłem, bo miałeś rację – wyznał zamykając za sobą drzwi. Mulat wstał i podszedł do niego.
Co masz na myśli Diego? – Spytał mrużąc oczy. Nie lubił bawić się w zgadywanki.
Pierwotni. To oni pomagają czarownicom.
Marcel zrobił poważną minę. Czuł, że Klaus coś ukrywał. Wystarczył mu fakt, że znał tą małolatę, która zamknęli w szpitalu.
Tak jak kazałeś Daniel obserwował dom Mikaelsonów. Widział ją w pobliskim lesie, ale nie tylko ją. Rebekah Mikaelson także wróciła do Nowego Orleanu.
Gerard prawie niezauważalnie uśmiechnął się pod nosem. Trudno było mu zapomnieć o swojej starej miłości. Odwrócił się od Diego i wrócił z powrotem na miejsce.
Są też wieści od Daviny. W domu pierwotnych ktoś rzucił silny czar.
Mulat oparł dłonie o splątane dłonie. Wszystko układało się w logiczną całość. Nie po raz pierwszy rodzina pierwotnych skrywa przed nim tajemnice. On też nie mówi im i wszystkim.
W takim razie niedługo trzeba będzie złożyć komuś miłą wizytę – stwierdził z uśmiechem, spoglądając na wampira, który mimowolnie wysunął swoje ostre kły.
-----------------------------------------------------------------------------
Jest w końcu oczekiwany rozdział. Zaczął się rok szkolny, co za tym idzie nowa szkoła, lekcje i dużo nauki. Zrobiłam sobie wakacje od pisania. Musiałam zebrać nowe myśli, a ich jest naprawdę dużo. Na Katalogu Opowiadań o Wampirach pojawił się wywiad ze mną. Chętnych zapraszam na przeczytanie jego. Jak dl mnie jest bardzo ciekawy. Do następnego! :)

wtorek, 26 lipca 2016

Rozdział 10 List

Pchnął gwałtownie drzwi, które z hukiem uderzyły o ścianę. Wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu odwrócili się wlepiając w niego wzrok. Zapadła martwa cisza. Przeszedł kilka kroków w głąb, po czym stanął na środku wielkiego holu.
– Gdzie jest dziewczyna! – Krzyknął, a wszystkie gapie utworzyli wokół niego krąg. Na schodach prowadzących na pierwsze piętro budynku stanął mężczyzna, który na widok blondyna uśmiechnął się szeroko.
– Coś się stało? – Zagadnął przybierając zmartwioną minę i schodząc do reszty swoich sług.
– Nie udawaj, że o niczym nie wiesz! Wiem dobrze, że to twoja sprawka. Nie jestem głupi Marcel! – Rzucił zdenerwowany. Mulat zrobił zaskoczoną minę.
– Nie wiem o czym mówisz – odparł wiarygodnie, co go jeszcze bardziej rozwścieczyło. W wampirzym tempie znalazł się przy jednym z wampirów i wyrwał mu serce. Ciało osunęło się na ziemie, pozostawiając na niej krwawy ślad.
– Gdzie jest dziewczyna? – Powtórzył pytanie i opuścił dramatycznie narząd. – Jeśli nie odpowiesz będę zmuszony pozabijać wszystkich, a ty nawet nie zdążysz mrugnąć.
Po pomieszczeniu przeszedł cichy szum. Wszyscy jakby mimowolnie cofnęli się. Z twarzy Marcela znikł uśmiech, a pojawiła się konsternacja. Zmrużył posępnie oczy. Skinieniem ręki kazał innym wyjść. Po chwili nikogo już nie było.
– Nie interesuje mnie twoje życie prywatne, ale nie powinieneś robić takiego przedstawienia przy moich ludziach – stwierdził, a na twarzy hybrydy pojawił się lekki uśmiech.
– Wybacz, że przeze mnie musisz poszukać nowego lokaja, ale jeśli mi nie odpowiesz to pojawi się jeszcze jeden problem, a o wiele jest trudniej znaleźć sobie przywódcę. Jak myślisz przyjacielu? – Spytał retorycznie pochylając lekko głowę na bok.
– Nie wiem nic o żadnej dziewczynie! – Zdenerwowany, podniósł ton głosu. Klaus przewrócił oczami.
– Mam nadzieję, że nie kłamiesz – rzekł sucho i ruszył w stronę wyjścia.
– Ktoś zostawił tutaj dla ciebie list – oznajmił, gdy niebieskooki łapał już za klamkę. Odwrócił się z powrotem w jego stronę. Marcel sięgnął do tylnej kieszeni z której wyciągnął biały starannie zaklejony list. Przewrócił go w dłoniach i rzucił w stronę Mikaelsona, który złapał kopertę i obejrzał ją ze wszystkich stron. Na przodzie znajdował się duży czerwony napis. KLAUS. – Nie otwierałem bez twojego pozwolenia – zapewnił, a jego kącik ust delikatnie wykrzywił się w niepozorny uśmiech na który blondyn nie zwrócił na niego uwagi. Był całkowicie skupiony na swoim podarunku i jego zawartości. Chciał ją teraz rozerwać, ale coś mu mówiło, że powinien nie pokazywać swojego zainteresowania tą oto rzeczą.
Otworzył ostrożnie kopertę. W środku znajdowała się kartka. Zwykła biała kartka zgięta na pół. Wyjął ją i rozłożył. Wewnątrz widniał duży napis wykonany atramentem, którego teraz prawie nikt nie używa.

Dziewczyna jest w szpitalu. Kto będzie pierwszy? Ja czy ty?

Po przeczytaniu zgniótł kartkę w dłoni. Czuł jak gniew ogarnia całe jego ciało. W ciągu sekundy znalazł się przy wampirze. Chwycił go za koszulkę i podniósł do góry. Marcel skrzywił się, widocznie przestraszony zachowaniem Klausa.
– Kto ci to dał? – Syknął z nutą nienawiści. Na twarzy Mulata pojawił się lekki uśmiech, który na moment przyćmił napięcie, które pojawiło się na jego ciele.
– Nie wiem. List znalazłem przed drzwiami, ale widocznie znowu musiałeś zajść komuś za skórę – stwierdził po raz drugi wiarygodnie z lekkim rozbawieniem.

***

Zaczęłam się wiercić. Przynajmniej próbowałam. Czułam się jak w psychiatryku. Może ja zwariowałam? Skąd się w ogóle tutaj znalazłam? Próbowałam przypomnieć zdarzenia z ostatnich kilku godzin, ale wszystko było jak zwykły nic nie znaczący sen. Odłamki momentów. Głos, światło i ciemność, a teraz szpital.
Do moich uszu doszedł czyjś głos. Dokładnie kobiecy, ale inny od poprzedniego. Rozszerzyłam szeroko oczy. Do pokoju weszły dwie pielęgniarki. Starsze w białych kitlach podobnych do lekarskich. Jedna z nich miała rude kręcone włosy upięte w kucyk, a druga krótkie niemal siwe. Na ich twarzach malowała się dziwna powaga.
Podeszły do mojego łóżka i zaczęły grzebać w papierach. Musiały wiedzieć, dlaczego tutaj się znalazłam i kto mnie przyprowadził.
– Przepraszam – odezwałam się niepewnym, lekko chrapliwym głosem. Obie oderwały się od czytania i spojrzały na mnie – Co ja tutaj robię? – Spytałam z nadzieją, że dostanę jakąś informacje.
– Kazał nam nic nie mówić – odpowiedziały chórem jak marionetki. Brzmiało to dość przerażająco.
– Kto? – Zapytałam i zmarszczyłam czoło.
– Nie możemy nic mówić. Zakazał nam. Mówił, że jeśli piśniemy chociaż jedno słówko to nas zabije – wyznały bez emocji. Były zahipnotyzowane. Domyślałam się czyja to mogła być sprawka.
– Jeśli to znowu żart któregoś z Mikaelsonów to nie ręczę za siebie – ostrzegłam podnosząc ton. Miałam zdecydowanie dość wampirów.
– Mikaelson – wymówiły tym razem z wyczuwalną nienawiścią. Jak mogłabym się nie domyśleć? – Niedługo i oni będą się bać – oznajmiły i zaśmiały się szyderczo. Te skrzeczące głosy przyprawiły mnie o ciarki. Co tutaj się dzieje? Znowu zaczęłam się wiercić. Tym razem zostało to zauważone przez rudą pielęgniarkę.
– Nie wierć się. To ci nie pomoże – wyznała, wyciągając z szafki strzykawkę. Na jej widok omal nie zemdlałam. Nienawidziłam wszystkiego co powodowało nieprzyjemny ból. Z ostrza wyleciała kropelka żółtej cieczy.
Złapała mocno moją rękę. Wierciłam się by nie pozwolić na wstrzyknięcie czegokolwiek, ale nawet fakt odzyskiwania powoli czucia nie ułatwiał sprawy. Wbiła ją tak jakby przebijała się przez grube drzewo. Jęknęłam z bólu. Po mojej ręce spłynęły krople krwi. Obie nie zwracając już więcej na mnie uwagi wyszły z pomieszczenia.
Znowu było cicho, ale tym razem o dziwo mi się to podobało. Cały świat wydawał mi się nieistotny. Było to miłe, ale i straszne. Nim zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć zaczęły wybijać mną poty. Raz zimne, a raz ciepłe. Do tego pojawiły się dreszcze. Obraz był jak za mgłą. Już nie myślałam o ucieczce. Teraz leżałam bez jakiegokolwiek ruchu. Nawet nie miałam siły regularnie oddychać. Moje powieki stawały się coraz cięższe tak, że widziałam tylko zamazany obraz. Straciłam resztki swojej siły. Chciałam by ktoś tutaj przyszedł i zabrał mnie z tego piekła.
Nagle za dużym oknem z którego było widać korytarz, dostrzegłam jakąś postać. Co chwila ktoś tamtędy przechodził, ale gdy skręcił do mojego pokoju, serce zabiło mi mocniej. Teraz żałowałam swoich niedokończonych myśli. Osoba rozejrzała się i podeszła do łóżka. Z każdym krokiem wydawała się coraz bardziej znajoma. Wszędzie rozpoznałabym te blond włosy.
– Klaus – wyszeptałam, a może tylko poruszyłam bezdźwięcznie ustami. Teraz najcichszy dźwięk wydawał się głośniejszy. Pierwotny uśmiechnął się i zaczął odpinać podłączoną do mnie aparaturę. Od dawna nie odczuwałam takiej ulgi. Gdy skończył wziął mnie na ręce. Czułam się tak jak w dzieciństwie gdy byłam chora. Mama brała mnie na ręce i przenosiła do drugiego pomieszczenia, bo nie miałam siły chodzić. Tym razem nie było tutaj mamy tylko Klaus. Delikatnie złapałam za jego koszulkę. Była miękka i pachniała męskimi perfumami. – Dziękuję – wyszeptałam przymykając oczy.
– Nic nie mów – rozkazał przyciszonym głosem. Poczułam lekkie kołysanie. Przez przymrużone powieki widziałam znikający w oddali budynek.

***

Blondynka weszła z powrotem do salonu gdzie znalazła swojego najstarszego brata. Elijah przeglądał jakieś papiery, ale gdy zauważył swoją siostrę od razu je odłożył. Dziewczyna przeszła przez pół pokoju i usiadła na fotelu zakładając nogę na nogę.
– Dlaczego na prawdę tutaj przyjechałaś? – Zagadnął, nie odrywając od niej wzroku. Uśmiechnęła się lekko. Czekała na tą rozmowę.
– Sądziłam, że jednak ucieszysz się na mój widok – odpowiedziała, wzrokiem kierując się w stronę leżących na stole papierów. Była ciekawa co takiego chowa przed nią jej brat.
– Wiem co kombinujesz, ale to ani trochę cię nie zaciekawi – zapewnił, ale słowa przeleciały przez nią jak wiatr w jesienną porę. W wampirzym tempie znalazła się przy stoliku. Sięgnęła po jeden z papierów. Był stary, a pismo staranne. Elijah miał racje. Nie było w nich nic co mogłoby zaciekawić pierwotną. Odrzuciła z powrotem kartkę.
– Sądziłam, że będziesz mieć coś ciekawego – westchnęła z nudów. – Odkąd jest ta dziewczyna bierze cię na wspomnienia – stwierdziła przyglądając się ręcznemu podpisowi. Na twarzy pierwotnego pojawił się nikły uśmiech.
– Sądziłem, że znajdę tutaj odpowiedź na jej znikanie. Niestety. Zawsze bywała zamknięta w sobie i zatajała najmniejsze szczegóły.
– Nie wiem co jest gorsze. Fakt, że dziewczyna zniknęła, a ty tutaj siedzisz, chociaż ta durna wiedźma rzuciła na ciebie czar czy to, że Klaus zaoferował się by ją odnaleźć – rzekła unosząc lekko brwi.
– Miło, że przynajmniej raz zainteresował się kimś innym niż sobą – przyznał podchodząc do okna. Kiwnęła głową, a uśmiech nie schodził z jej ust.
– Ona zmienia Nika – wyszeptała rozbawiona. Brunet zaśmiał się.
– Wątpię, że cokolwiek może go zmienić – wyznał odwracając się w jej stronę.
– Udowodnię ci to – powiedziała krzyżując ręce na piersi. Odwróciła się i znowu udała się do wyjścia. Elijah zrobił gwałtowny krok do przodu.
– Co masz na myśli? – Zapytał zaniepokojony, unosząc lekko brwi do góry.
Rebekah zatrzymała się w progu. Zerknęła na niego za pleców, a jej kąciki ust uniosły się. Przez chwilę zastanawiała się czy wtajemniczyć go w plan. Po krótkim czasie postanowiła nic mu nie mówić. Niech będzie to tajemnicą.

***

Otworzyłam powoli oczy i zaczęłam się przeciągać. Czułam się jakbym przespała kilka dobrych dni w najprzyjemniejszym miejscu na ziemi. Znowu widziałam znajome meble. Leżałam w swoim łóżku. Delikatnie podniosłam się na łokciach. Obok na fotelu siedział Klaus. Widząc, że się obudziłam bezszelestnie wstał i podszedł bliżej mnie.
– Myślałem, że się nie obudzisz – wyznał, a w jego głosie było słychać ulgę? Czyżby pierwotny martwił się o mnie?
– Która jest godzina? – Spytałam, zwracając uwagę na zasłonięte okno przez które wpadały pojedyncze promienie.
– Ranek. Spałaś cały dzień – oznajmił pojawiając się nagle przy oknie. Odsłonił zasłonki, a wtedy światło, które wpadło do pokoju poraziło moje oczy. Zamknęłam je by po chwili otworzyć powoli.
– Cały czas tutaj byłeś? – Zapytałam zaciekawiona..
– I tak nie miałem nic lepszego do roboty – wyznał, odwracając się w moją stronę. – Elijah ucieszy się, że się obudziłaś.
– Wątpię. Już i tak przeze mnie ma kłopoty – stwierdziłam, wykrzywiając usta w lekki grymas. Mikaelson uśmiechnął się, chociaż nie widziałam w tym nic zabawnego.
– Jak będziesz dobrze się czuć to zejdź na dół – odparł i wyszedł z pomieszczenia.
Nie czułam się źle. Miałam wrażenie jakby przez całą noc śnił mi się koszmar. Opadłam na poduszkę. Wolałam na razie nie pokazywać się tam na dole. Przymknęłam z powrotem oczy. Chciałam jeszcze raz zasnąć, tym razem bez żadnej pomocy.
Niestety nie było mi to dane. Leżałam tak z godzinę zamykając powieki albo wpatrując się bezczynnie w sufit z jedną myślą, która nie dawała mi spokoju. Jakim draniem musi być osoba, która zabrała mnie do szpitala i co mu takiego zrobiłam oraz kim była ta zjawa? Za dużo pytań, a za mało odpowiedzi.
Zegar wybił godzinę dziewiątą co oznaczało, że prawdopodobnie mogę już wyjść z pokoju. Odchyliłam z siebie kołdrę. Całkowicie zapomniałam, że nadal jestem od dwóch dni w tej samej piżamie. Wygramoliłam się z łóżka i otworzyłam szafę. Zawartość niej nie przyprawiała o zawał. Kilka koszulek, trzy pary spodni oraz sukienka. Będę musiała odwiedzić jeszcze raz mieszkanie Sophie. Wyjęłam biały t-shirt i zwykłe dżinsy. Już nie bawiąc się w szukanie spokojnego miejsca by się przebrać, zrzuciłam z siebie piżamę. Nałożyłam świeże ubranie, a stare wrzuciłam na koniec szafy. Przeczesałam dłonią włosy by chociaż trochę wyglądać normalnie. Zamknęłam za sobą drzwi do pokoju i zeszłam na dół. Na dole panowała cisza. W sumie to dobrze. Rozejrzałam się. Wszystko było pozamykane. Moje nogi powędrowały w stronę kuchni. Nie zdążyłam wejść, a drzwi się otworzyły. Z pomieszczenia wyszła Rebekah. Stanęła przede mną krzyżując dłonie na piersi.
– Musimy porozmawiać – oświadczyła podnosząc mnie gwałtownie do góry.
-----------------------------------------
Witam was tym oto rozdziałem. Przyznaję, jestem z niego zadowolona. Miło mi się go pisało. Nie mam zbytnio dzisiaj nic do powiedzenia. Zachęcam do komentowania, bo to naprawdę motywuję. Dziękuję też tym co systematycznie udzielają się na tym blogu. :)
Komentarz=Kolejny rozdział

niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 9 Zjawa

Pierwotna stanęła na środku salonu. Odgarnęła swoje blond włosy z ramion i spojrzała przez okno na puste podwórko.
– Mogę wiedzieć co tutaj się dzieje? – Spytała zniecierpliwiona, kierując swoje pytanie ku najstarszemu z braci, który właśnie siadał na skórzany fotel. Parę kropel prawie bezdźwięcznie odpiło się o szybę.
– Spełniam powierzone mi zadanie – odpowiedział z całkowitym spokojem, splatając swoje palce.
– Wytłumacz mi, dlaczego ta dziewczyna wygląda tak samo jak Melanie? – Zagadnęła, krzyżując ręce na piersi. Nadal nie patrzyła na niego. Blondynka nie sądziła, że poznanie Amber może wywołać tyle wspomnień. Tych dobrych i złych. Elijah odpłyną w myślach na dość długo, co nie uszło uwadze siostry.
– Amber jest jej córką – stwierdził, a Rebekah westchnęła ciężko. Rodzina Rosenow miała coś w sobie, co wpakowywało ich zawsze w różne kłopoty.
– Jesteś tego pewny? – Pierwszy raz spojrzała na niego upewniając się. Nie mylił się. Nigdy nie przypuszczała, że Melanie Rosenow będzie miała dziecko. Uważała ją za wiecznie wolną kobietę, która odganiała od siebie wszystkich adoratorów w tym jej braci. Zamilkli gdy w drzwiach stanął Klaus.
– Jakie tajemnice chowacie przede mną? – Zagadnął niezadowolony, opierając się o framugę w drzwiach.
– Miło cię widzieć Nik – rzuciła z wymuszonym uśmiechem w stronę brata. Dobrze pamiętała, że rozstali się w niezbyt przyjaznych stosunkach.
– Nie sądziłem, że zaszczycisz nas swoją obecnością – odpowiedział z wyczuwalną ironią w głosie. Rebekah przewróciła oczami. Wiedziała, że nie usłyszy z jego ust słowa przepraszam. Nawet nie liczyła na to.
– Do czego zmierzała ta rozmowa? – Ponowił poruszany temat Elijah. Postanowił przerwać tą grę słów zanim doprowadziłaby do czegoś niepokojącego.
– Do tego mój bracie, że za wcześnie popadasz w nadzieje – uciął krótko Klaus. Najstarszy z Mikaelsonów przeszył go wzrokiem. Wampirzyca, która miała już dość sprzeczek swoich braci, postanowiła od razu powiedzieć im to o czym się dowiedziała w ostatnim czasie.
– Kiedy do mnie zadzwoniłeś i powiedziałeś o dziewczynie podobnej do Melanie stwierdziłam, że to nie możliwe – zaczęła, jednak blondyn przerwał jej, zanim doszła do konkretów.
– Powiedziałeś dla niej bez mojej zgody? – Zwrócił się z pretensją do swojego najstarszego brata. Elijah zamknął na chwilę oczy, by opanować chęć uspokojenia siłą hybrydy.
– Wątpię żebym miał jakikolwiek powód by to robić – rzekł z uśmiechem. – Mów dalej – rozkazał kontynuować dziewczynie. Wzięła głęboki wdech by zebrać myśli.
– Każdy z nas wiedział, że była czarownicą, więc poszperałam u znajomych czarownic i jak się okazało, ta wasza koleżanka ma podobno coś, za co pewna osoba oddałaby wszystko.
– O kim mówisz? – Spytał niebieskooki, wyprzedzając tym pytaniem Elijah. Rebekah zamilkła na chwilę, przechodząc wzrokiem po rodzeństwie. Już dawno nie widziała ich tak zaciekawionych i skupionych jednocześnie.
– Sądzę, że każdy z was zna Petera Clarke. Jeśli to co mówią czarownice jest prawdą, to mamy duży problem – odparła, a w salonie zapanowała nagle grobowa cisza.

***

Po zniknięciu z pomieszczenia pierwotnych, zostałam sama. Usiadłam na parapet. Oparłam czoło o zimną szybę. W pomieszczeniu panował dziwny zaduch i zapach kurzu. Otworzyłam z powrotem okno. Na dworze padała delikatna mżawka. Po mojej twarzy przeszedł przyjemny powiew świeżego powietrza. Przymknęłam powieki. Próbowałam przypomnieć sobie ostatnią scenę z Rebeką. Co ona wtedy powiedziała? To nie możliwe? Brzmiało to bardzo dziwnie.
Nagle usłyszałam czyjś głos wołający moje imię. Podniosłam zdezorientowana głowę. Był on kobiecy. Lekki, niesiony jakby przez wiatr.
Zdumiona wyjrzałam na zewnątrz. Odgłos dobiegał z lasu. Jak dla mnie przeklętego lasu. Z pewnością to był tylko wiatr, myślałam, lecz to się powtórzyło. Co gorsza, tym razem było dłuższe. Już nie brzmiało jak Amber, tylko jakby coś chciało bym do niego przyszła. Jak nawoływanie przez ducha w horrorach.
Było to straszne, wręcz można rzec okropne. W mgnieniu oka wstałam i ruszyłam do wyjścia. Bez własnej woli. Tak jakby to ktoś inny kazał mi wstać i iść. Po cichu zeszłam na dół i przeszłam przez resztę domu. W salonie siedziały wampiry. Wiedziałam, że każdy niepotrzebny odgłos nie zostanie przez nich zignorowany.
Odetchnęłam z ulgą gdy wydostałam się na zewnątrz. Wtedy nie wiedziałam co takiego może się wydarzyć. Rozejrzałam się jeszcze czy nikt mnie nie widzi i ruszyłam przed siebie. W miejscu, gdzie godzinę temu uciekałam, zostały wydeptane kupki ziemi. Kierując się intuicją, zaczęłam przedzierać się przez gąszcz, schodząc widocznie na wschód. Tutaj droga była zarośnięta i nie do przejścia. Jakby nie ten hipnotyzujący głos dawno bym odpuściła. Z każdym szarpnięciem, zadrapaniem czułam, że jestem bliżej odkrycia tajemnicy. Do moich uszu dochodziły różne odgłosy. Śpiew ptaków i szumiąca woda.
Dochodząc do miejsca, zauważyłam odbicie drzew w tafli wody. Był to zarośnięty staw do którego sączył się mały górski strumyk. Na około znajdowała się zielona polana porośnięta żółtymi mleczami. Kiedyś pewnie na niej wypasano bydło. Panował dziwny spokój. Nie tego się spodziewałam. Sądziłam, że znajdę tutaj przyczynę moich lęków, a w zamian znalazłam najcichsze miejsce w Nowym Orleanie, a do tego głos zamilkł. Pokręciłam głową z braku siły. Amber ty chyba oszalałaś!
Miałam zamiar już wracać, gdy w tej chwili zmorzył się wiatr. Zmarszczyłam posępnie czoło, rozglądając się dookoła. Nagle zamarłam z przerażenia. Na niedalekim pagórku stała jakaś postać. Kobieta o długich czarnych włosach, które lekko opadały jej na twarz. Miała na sobie długą białą sukienkę, która falowała na wietrze. Jak zjawa. Przełknęłam głośno ślinę. Teraz zaczęłam żałować swojej decyzji. Postać wyciągnęła w moją stronę swoją chudą i bladą dłoń. Nim zdążyłam racjonalnie pomyśleć, już szłam w jej stronę. Nie zdążyłam zrobić trzech kroków, a kobieta zmieniła się w kulę światła. Tak jasnego, że od razu oślepiło mnie. Zakryłam dłońmi oczy i upadłam na kolana. Próbowałam jakoś wydostać się z tego miejsca, ale nie mogłam. Jasna smuga powoli zmieniała się w pustą ciemność.

~*~

Otworzyłam powoli oczy. Pierwsze co ujrzałam to biały sufit. Chciałam się podnieść, ale nie mogłam. Moje ciało było rośliną. Niezdatne do jakiegokolwiek ruchu. Przestraszona, zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Był to jednoosobowy pokój. Cały na biało. Obok mnie stały różne aparatury podłączone do mojego ciała, a ja sama zostałam przymocowana do łóżka. Próbowałam zerknąć przez okno, które nikt nie zasłonił. Niebieskie niebo i chmury nadal były takie same. Dostrzegłam także fragment budynku i wielki niebiesko-biały napis. Serce zabiło mi mocniej. Szpital.
------------------------------------------------------------
Rozdział miał pojawić się szybko, ale jak zwykle nie mogłam się za niego zabrać. Muszę was ostrzec, że rozdziały w pierwszej części będą pewnie krótkie. W drugiej postaram się je rozbudować. Międzyczasie możecie spodziewać się mojego nowego bloga, który mam zamiar zacząć publikować kiedy skończę tą część. Będzie to taka odskocznia od tego bloga, bym mogła pozbierać myśli nad dalszą częścią. Nie chcę wam się chwalić, ale będzie to moje pierwsze opowiadanie autorskie i mam nadzieję, że wyjdzie ciekawie. Muszę też podziękować osobom, które skomentowały poprzedni rozdział, które zagłosowały na ten blog w ankiecie i oczywiście tym, którzy z niecierpliwością czekali na nowy rozdział. Mam nadzieję, że jest tego wart. Do następnego! :)

niedziela, 26 czerwca 2016

Nominacja do bloga kwartału

     Przychodzę dzisiaj do was z małą informacją. Otóż biorę udział w konkursie na blog kwartału. Jest to dla mnie bardzo wielka szansa na wybicie się. Jeśli podoba wam się mój blog i sądzicie, że należy mi się ta nominacja, to oddawajcie swoje głosy TUTAJ. Będę bardzo wdzięczna za to. :)
     Przy okazji chcę ogłosić, że kolejny rozdział pojawi się niedługo, więc nie żegnam się z wami. :)

niedziela, 12 czerwca 2016

Rozdział 8 Rebekah

Czy wy też się zastanawiacie skąd się biorą ludzie w naszych snach? Niektórzy twierdzą, że spotkaliśmy ich kiedyś, chociaż możemy o tym nie pamiętać. A co jeśli mamy stu procentową pewność, że dana osoba nie pojawiła się w naszym życiu? Jeżeli przytrafiło wam się coś takiego, to pewnie wiecie jak się czuję, a jeżeli nie, to muszę wam zapewnić, że zdezorientowanie to najprostsze słowo jakie mogę użyć, by opisać mój stan.
– To niemożliwe bym widziała waszą siostrę, a tym bardziej znała – zapewniłam po raz kolejny, jednak on nadal do końca mi nie wierzył.
– Coś dziwnego tutaj się dzieje – stwierdził zaniepokojony. – Często masz wizję? Jak tak to od kiedy? – Dopytywał się o każde szczegóły. Pokręciłam znacząco głową.
– To jest pierwszy raz – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Skąd wiesz, że to wizje?
– Niektóre czarownice mają specjalne zdolności.
– Myślisz, że należę do nich? – Zapytała i westchnęłam ciężko.
Ostatni miesiąc nie należały do najlepszych. Najpierw atak wampirów, potem szybko gojące się rany, a teraz śnienie o osobach, których w ogóle nie znam..
Odwróciłam się w stronę okna. Przez zasłonki wpadały nikłe promienie słońca. Był już ranek. Wygramoliłam się z łóżka i stanęłam na przeciwko wampira.
– Może to tylko przypadek i wcale nie chodzi o twoją siostrę – zauważyłam szybko mrugając. – Muszę się przewietrzyć – oznajmiłam i wyszłam z pokoju.
Schody dzisiaj wydawały się dziwnie skrzypiące, a meble stare jakby miały tyle lat co świat. Wyjściowe drzwi otworzyłam na oścież. Zatrzasnęłam je za sobą i zaczęłam iść przed siebie. Trawa o tej porze była śliska od rosy i soczyście zielona. Chodząc po niej, wyobrażałam siebie w bajce dla dzieci. W tej chwili czułam się jakbym pierwszy raz stąpała po zielonym dywanie. Nawet nie wiedziałam kiedy znalazłam się na przeciwko wejścia do pobliskiego lasu.
Dotknęłam dłonią pnia pierwszego stojącego drzewa. Było ono szorstkie i pokryte mchem. Wydawało się na bardzo stare. Czułam przepływające w nim życie. To jeden z darów jakie posiadają czarownice. Opieka nad roślinami. To my tchniemy w nie życie.
Miałam już zamiar wejść w głąb, ale zatrzymałam się w bezruchu. Przypomniał mi się sen, a w nim las. Co jeśli to była jakaś przepowiednia, a wchodząc dalej coś na prawdę mi się stanie? Cofnęłam się o krok. Nie będę ryzykować. Postanowiłam wrócić, gdy wśród krzewów zauważyłam jakiś cień. Wytężyłam wzrok, ale nie mogłam stwierdzić do kogo on należał. Zmarszczyłam brwi, a wtedy postać zniknęła. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Zrobiłam krok do przodu. Coś podpowiadało mi, że muszę to sprawdzić. W tym miejscu trawa była bujniejsza i łaskotała mnie w kostki. Trzeba zaznaczyć, że oprócz adidasów, miałam na sobie tylko krótkie spodenki i top od piżamy. Widząc, że nic się nadzwyczajnego nie stało z większą pewnością poszłam w głąb. Im dalej szłam tym bardziej czułam, że ktoś mnie obserwuje. Czasami wiatr, który równomiernie wiał w liście, zawiał mocniej.
Nagle poczułam lekkie szturchnięcie. Obejrzałam się do tyłu, ale nikogo nie było. Zrobiłam krok do przodu, a wtedy zderzyłam się z czymś. Odruchowo cofnęłam się. Przyjrzałam się stojącej naprzeciw mnie osobie, ale wschodzące słońce sprawiło, że widziałam tylko kontur. Zmrużyłam oczy, a gdy ktoś odsunął się trochę w bok, niemal upadłam z niedowierzania. Te same włosy, twarz, postawa.
– Daniel – wykrztusiłam zaskoczona. Spojrzał na mnie pustym wzrokiem, który do niego nie pasował. – Jak ja dawno ciebie nie widziałam! – Wyznałam z uśmiechem. Podeszłam do niego by go przytulić, ale on odepchnął mnie tak, że aż upadłam. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
– Nie przyszedłem tutaj dla ciebie – wyjaśnił obojętnie. – Przyszedłem do pierwotnych, bo tak kazał mi Marcel. Co tutaj robisz?
– Ja – wybełkotałam, zdziwiona tonem głosu wampira. – Postanowiłam przejść się na spacer.
– Do lasu? Na prawdę? – Parsknął, a ja mu przytaknęłam. Otrzepałam się i wstałam z ziemi. Na dłoni miałam średniej wielkości ranę. Zacisnęłam ją w pięść by Daniel nie zobaczył kropel krwi. Zapomniałam, że wampiry mają dobry węch, a tym bardziej gdy idzie w grę krew.
Oczy mojego byłego przyjaciela zrobiły się czarne i puste. Momentalnie znalazł się obok mnie. Złapał za moją dłoń i pomału otworzył ją tak jakby delektował się każdą spływającą kropelką krwi. Skrzywiłam się z bólu, gdy Daniel rozprostował całą dłoń, ukazując dość sporą ranę. Objął ją dwiema rękami i przyglądał się jak obrazkowi.
– Proszę cię! Nie rób tego! Wiem, że w głębi duszy jesteś nadal tym samym Danielem co kiedyś – próbowałam dojść mu do rozumu, przy tym kontrolując swoje emocje. Oderwał na moment wzrok z ręki na twarz. Chciałam znaleźć chodź trochę skruchy w nim, ale zamiast tego była tylko zdumiewająca niechęć i odraza. Pokiwał przecząco głową.
– Sądziłaś, że byłem szczęśliwy? – Spytał retorycznie. – Sądzisz, że życie jako milutki wampirek cieszyło mnie? To właśnie Marcel otworzył mi oczy na świat. Nie ty! Ty sprawiłaś, że było jeszcze gorzej! – Wrzasnął i wgryzł się w moją dłoń. Krzyknęłam przestraszona. Chciałam wyrwać ją, ale trzymał coraz mocniej. Czułam jak powoli zaczyna mi się kręcić w głowie. Osunęłam się na ziemię. Z moich ust wydobywały się ciche prośby by przestał, które nic nie działały. Oddech był nierównomierny, a puls zaczął zwalniać. Wiedziałam, że to koniec. Czyżby sen się sprawdził? Przymknęłam oczy, ale to właśnie teraz Daniel puścił moją rękę, która bezwładnie opadła. Otworzyłam szeroko oczy. Blondyn wytarł dłonią krew z twarzy. Byłam z jednej strony przestraszona, a z drugiej szczęśliwa. Gwałtownie podniosłam się. Było to moim błędem, bo od razu zakręciło mi się w głowie. Straciłam na chwilę równowagę. Ostatni raz rzuciłam spojrzenie w stronę chłopaka. Widok jego sprawiał mi teraz ból. Pokiwałam ze smutkiem głową.
Zaczęłam uciekać w stronę domu pierwotnych. Nie patrzyłam czy wampir mnie goni. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Biegłam jak najszybciej. Potykając się o własne nogi, wpadłam do domu. Zatrzasnęłam za sobą z hukiem drzwi i opadłam opierając się o nie. Przyciskając twarz do kolan zaczęłam płakać. Łzy ściekały mi po brodzie mocząc przy tym top od piżamy. Nie wierzę, że można tak się zmienić.
Poczułam delikatny dotyk na swoim ramieniu. Podniosłam głowę. Przy mnie siedział Klaus. Blondyn uśmiechnął się i podał mi chusteczkę.
– Dziękuje – szepnęłam i wzięłam ją do ręki.
– Mogę wiedzieć dlaczego jesteś smutna? - Spytał, siląc się na łagodny ton.
Westchnęłam z goryczą w głosie. Postanowiłam mu o tym powiedzieć. Nie miałam potrzeby zatajenia tego. Opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami, a on słuchał w skupieniu. Gdy skończyłam, wytarłam chustką łzy z twarzy. Zrobiło mi się lżej na sercu za to, że mogłam się komuś wygadać.
– Marcel pewnie kazał mu wyłączyć człowieczeństwo. Jakie to prymitywne, ale bardzo charakterystyczne dla niego – podsumował z lekkim uśmieszkiem na ustach. Złapał za moją dłoń i zaczął się jej się przyglądać.
– Zapomniałam o tym skaleczeniu – przyznałam, oglądając świeżo zaschniętą ranę. Przymknęłam oczy. – Sądziłam, że zniknie. 
Kiwnął zaprzeczając głową.
– To nie jest normalne – stwierdził. Rzucił w moją stronę przeszywające spojrzenie. Spiorunowałam go wzrokiem, ale zamiast zrozumienia, zastałam na jego twarzy tylko drwiący uśmiech.
– To nie jest śmieszne – burknęłam wstając z ziemi.
– Co ty ukrywasz? – Zagadnął zaciekawiony, na co parsknęłam śmiechem.
Nie zwracając na niego uwagi poszłam na góra przebrać się. Całego dnia nie mogłam spędzić w piżamie. Schody tym razem wydały mi się większe, a korytarz dłuższy, mimo że mieszkałam prawie na samym początku. Byłam zmęczona tym wszystkim.
Otwierając drzwi do swojego pokoju, usłyszałam dziwny odgłos dobiegający z sąsiedniego. Brzmiał jakby ktoś pobił szklankę, a przy tym zdemolował całe pomieszczenie. Cofnęłam się i zrobiłam trzy kroki w bok. Lekko pchnęłam kolejne z myślą, że znajdę tam najstarszego z rodzeństwa, jednak o dziwo nikogo tam nie było. Tylko wiatr dął w zasłonki otwartego okna. Po moim ciele przeszedł zimny dreszcz. Weszłam do pomieszczenia, by zamknąć powód przeciągu.
Gdy zbliżyłam się do okna zrozumiałam, że nie jestem sama. Na fotelu przy drzwiach siedziała kobieta. Blond włosa piękność widząc, że patrze na nią, uśmiechnęła się chytrze pod nosem. Jedno imię przychodziło mi teraz do głowy. Rebekah. Przełknęłam głośno ślinę. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć pierwotna znalazła się na przeciwko mnie. Jedną ręką złapała za moją szyję i podniosła w górę, powodując u mnie przy tym lekkie podduszenie. Przyjrzała mi się uważnie, marszcząc przy tym brwi.
– To niemożliwe – szepnęła. Chciałam to wytłumaczyć, ale udało mi się wydobyć z siebie tylko niezrozumiałe chrząknięcia. Uścisk wampirzycy był bardzo silny.
– Puść ją, siostro – rozległ się męski głos w pomieszczeniu, na który kobieta od razu rozluźniła chwyt. Oderwałam od niej wzrok. Dziewczyna instynktownie odwróciła się i widząc Elijah, puściła mnie. Złapałam za bolącą szyję i zaczęłam ją rozmasowywać.
– To jest Amber – przedstawił mnie dla niej, a ona krzyżując ręce, nie odrywała ode mnie wzroku.
– Więc to ty narobiłaś moim braciom tyle kłopotów – wyznała zaciekawiona, unosząc lekko brwi. – Jestem Rebekah, ale to chyba wiesz – spojrzała na swojego brata. – Musimy porozmawiać na osobności – zwróciła się tym razem do niego.
– Jak sobie życzysz – rzekł, zapraszając ją gestem ręki w głąb domu. Wampiry w mgnieniu oka zniknęły z pokoju, zostawiając mnie samą.

***
     
    Dziewczyna siedziała na łóżku i oglądała z daleka swoje dzieło. Obraz niebieskiego kryształu od jakiegoś czasu mieszał jej w głowie. W snach pragnęła go bardzo mocno, ale nigdy nie mogła go dotknąć, przyjrzeć mu się. Zawsze ktoś ją wyprzedzał. Postać, którą nazwała „Zjawą", była młodą kobietą o jasnobrązowych włosach i o tym samym kolorze oczach oraz delikatnej cerze. Zdążyła już ją znienawidzić. Tym bardziej, gdy się okazało, że owa osoba istnieje na prawdę i może posiadać moce silniejsze od tych, które posiadała ona sama.
W tej chwili usłyszała ciche pukanie do drzwi. Nie zdążyła zaprosić do środka, a już do pokoju wszedł mężczyzna.
– Dawno nie przychodziłeś – stwierdziła brunetka, nie zwracając na niego uwagi.
– Miałem dużo spraw na głowie – odpowiedział Mulat, wkładając dłonie do kieszeni spodni. Davina pokręciła z niechęcią głową.
– Nie podoba mi się ten facet z którym zawarłeś układ – wyznała wstając z miejsca.
– Wiesz dobrze, że to jedyna szansa na znalezienie kryształu i uwolnienie cię od żniw – stwierdził. Wziął do rąk nowo namalowany obraz i przyjrzał mu się uważnie. – On dostanie czarownicę i kryształ, a ty spokój do końca życia.
Dziewczyna zabrała od niego swoją pracę i podeszła pod zasunięte zasłoną okno.
– Dostanie kryształ – prychnęła. – A może by tak zabić ją? Wtedy kryształ nie będzie mu potrzebny – zaproponowała głośno myśląc.
Marcel natychmiast zamilkł. Davina nie zwracając już więcej na niego uwagi, zaczęła znowu marzyć o upragnionej rzeczy.
--------------------------------------------------------------
W końcu opublikowałam kolejny rozdział. Przez poprawianie ocen nie miałam na nic czasu. Jeszcze ta pogoda, przez którą nie chce się nic robić. Jeśli chodzi o rozdział to go trochę inaczej wyobrażałam. Nie wiem czy wam się spodoba. W sumie nie wyszedł aż tak zły, ale wy to osadźcie. Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem. Bardzo mnie motywują do dalszej pracy. :)
Komentarz = Kolejny rozdział
.
.
.
.
.
.
template by oreuis