Stał w pustym pokoju
spoglądając przez okno. Mijało właśnie popołudnie i na ulice
miasta wyszło wiele ludzi. Byli jak mrówki kiedy wyłoży się coś
słodkiego. Lubił ten moment. Tyle nowej i świeżej krwi. Na myśl
o czerwonej cieczy uśmiechnął się pod nosem. Miał dzisiaj
zadziwiająco dobry humor.
Martwą cisze
przerwał głos otwierających się drzwi. Do pokoju wparował
wampir. Ten sam co kilka godzin temu zaatakował Amber. Marcel nie
spojrzał na niego nawet na sekundę.
– Masz to o co cię
prosiłem? – Spytał z pewną nadzieją. Ostatnio wszystko idzie
nie po jego myśli.
– Nigdzie tego nie było
– wyjawił mu z niepokojem w głosie.
Złość zawładnęła
wampirem. Jednym ruchem znalazł się na przeciw swojego sługi i
łapiąc go za szyje podniósł gwałtownie do góry. Z gardła
chłopaka wydobyło się przeraźliwe chrząknięcie.
– Najpierw zabijacie
nie tą osobę co trzeba, a teraz nie potraficie znaleźć jednej
rzeczy – wymieniał z nieposkromioną złością. – Co ja mam z
wami zrobić? – Zapytał retorycznie mocniej zaciskając swoją
dłoń na szyi wampira. Po jego ręce spłynęła stróżka krwi. –
Może powinienem was się pozbyć? – Zaproponował z złowrogim
uśmiechem.
– Dowiedziałem się
czegoś jeszcze o czym ty na pewno nie wiesz – wykrztusił z siebie
krztusząc się własną krwią. Marcel spojrzał na niego
zaciekawiony. – Ktoś im pomaga...w tym mieszkaniu...była
najmłodsza z nich...goniłem ją...ale uciekła mi z oczu...to nie
możliwe by...czarownica poruszała się...szybciej od wampira -
wydusił z przerwami na nabranie powietrza. Uścisk stał się słabszy aż
ostatecznie puścił go, a chłopak wylądował na ziemi. Złapał
się dłońmi za szyję i zaczął kaszleć krwią.
– Ktoś pogrywa z moimi
zasadami – mruknął sam do siebie i nie zwracając uwagi na
leżącego wampira wyszedł z pokoju.
***
Znalazłam się nagle w
jakimś pokoju. Przede mną stała półka z książkami i jakaś
wielka skrzynia. Klaus opierał się o nią. Ostrożnie przeszłam
przez pomieszczenie i zatrzymałam się obok niego. On uśmiechnął
się do mnie i otworzył wieczko.
– Co tam jest? –
Zagadnęłam odwracając na moment od niego wzrok. Wzruszył ramionami.
Musiałam mu zadać parę pytań, które od powrotu mnie trapiły.
Nic mi nie odpowiedział, tylko wyjął ze środka stertę jakiś
kartek. Przypominały stare listy.
– Powinnaś mi drugi
raz podziękować – zauważył wręczając mi papiery.
Zaczęłam przewracać je
w dłoniach. Wydawały się bardzo stare. Zostały całe odręcznie zapisane niebieskim atramentem. Słowa te były w języku, którego w ogóle nie znałam. Nie było w nich nic
nadzwyczajnego, gdyby nie podpis w rogu z inicjałami mojej matki.
– Co to jest? –
Spytałam zaniepokojona. Czułam jak serce coraz bardziej mi
przyśpiesza, oczekując wyjaśnień.
– Coś co sprawi, że
będziesz mogła nam zaufać – odparł pewnie przysiadając na róg
stołu. – Co oni od was chcą? - Posłał w moją
stronę wzrok, który mówił, że nie przyjmuję żadnych wymówień,
a tym bardziej kłamstwa.
Miałam lekkie
przeczucia, że powodem tych niemiłych odwiedzin był kryształ, ale
po co komu zwykły kamyk, który można kupić na każdym bazarze?
Sięgnęłam do kieszeni
i wyjęłam kryształ. Zaczęłam przekręcać go w palcach aż w
końcu pokazałam go na światło dzienne. Promienie zachodzącego
słońca wpadały przez okno i odbijały się o błyszczący przedmiot.
– Nie jestem w stu
procentach pewna, ale chyba tego szukał – powiedziałam pokazując
mu rzecz. On badawczo na to spojrzał i wysunął rękę by go wziąć,
ale gdy to zrobił kryształ stał się czerwony jak ogień i
poparzył jego dłoń. Syknął i wypuścił go, a on z
charakterystycznym uderzeniem spadł na betonowe kafelki. Patrzyłam
z wytrzeszczonymi oczami i lekko otwartą buzią na Klausa, który
uważnie obserwował znikający ślad po oparzeniu. Niedowierzanie na mojej twarzy i na twarzy blondyna nie ustawało.
– Co to do cholery
było! – Krzyknął wlepiając we mnie oskarżycielski wzrok.
– Nie mam pojęcia! –
Odpowiedziałam zdenerwowana tonem wampira. Wzięłam głęboki wdech
i spróbowałam uspokoić się. – Pierwszy raz coś takie się
wydarzyło – wyznałam schylając się po kryształ, który
wyglądał znowu niepozornie.
Łapiąc go usłyszałam
głośne trzaśnięcie drzwiami. Nim zdążyłam podnieść się z
ziemi już w pokoju znalazł się Elijah. W dłoni trzymał drewniany
kołek. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, a on nie widząc mnie,
bez żadnych skrupułów wbił go w klatkę piersiową Klausa.
– Co ty robisz! –
Krzyknęłam przestraszona. Przecież on go zabije!
Młodszy Mikaelson
skrzywił się i wyciągnął z siebie zakrwawiony kołek. Odłożył
go na blat stolika przy czym brudząc go własną krwią. Nie zginął.
– Czekam na jakieś
wyjaśnienia – zwróciłam się do najstarszego wampira krzyżując
ręce i nabierając jak najpoważniejszą minę. On zmierzył mnie
tylko od stóp do głów wzrokiem i siłą złapał za dłoń.
Ścisnął ją mocno sprawiając mi przy tym ból.
– Od dzisiaj nie możesz
z nim się zadawać – rozkazał poważnie z lekką nutą nienawiści
do własnego brata, który w tej chwili roześmiał się. Wyszarpałam
nadgarstek i masując czerwoną plamę po jego dotyku, łypnęłam na
niego spod oczu.
– Nie będziesz mi
mówił co mam robić! – Syknęłam z gniewem w głosie. Odwróciłam
się i wyszłam z pomieszczenia zostawiając kłócących się braci.
Odkąd poznałam
pierwotnych myślałam, że nie są takimi potworami jak inni.
Widocznie miliłam się. Wampir to wampir. Jego nie zmienisz.
Powinnam się tego spodziewać. Już dawno temu miałam do czynienia
z pewną istota tej rasy.
Kiedyś miałam
przyjaciela. Miał na imię Daniel i był wampirem. Pamiętam jego
falowane blond złociste włosy ułożone zawsze idealnie i błękitne
oczy. Miał dziecinną twarz jak na swój wiek, chociaż był moim
rówieśnikiem. Gdy go poznałam został dopiero co przemieniony w
wampira, ale dobrze radził sobie z potrzebą krwi. Nie mieszkał w
Nowym Orleanie. Był typem wędrownika, który szukał swojego miejsca na Ziemi. Mój jedyny przyjaciel. Do czasu. Pewnego dnia przyszedł do niego
Marcel i zaproponował mu lepsze życie. Uwierzył i odszedł z nim.
To wydarzyło się w dzień moich osiemnastych urodzin. Wtedy ostatni
raz go widziałam.
Znowu znalazłam się w
swoim pokoju. Chyba najbezpieczniejszym miejscu w tym domu. Miałam
wrażenie, że dzień tutaj szybciej mija. Ledwo się zaczął, a już
się kończy. Otworzyłam szafę gdzie znalazłam złożony biały
ręcznik. Chwyciłam go i żeby nie naruszać tej śmiertelnej ciszy,
która zapadła na około postanowiłam zostawić otwarte drzwi od
pokoju. Idąc niemal na palcach doszłam do łazienki. Pchnęłam
delikatnie drzwi zastając puste pomieszczenie. Weszłam zamykając
je za sobą na kluczyk. Odłożyłam ręcznik na półkę.
Zdjęłam z siebie ubranie zostając całkowicie nago. Wszystkie rany
już zniknęły. Może te szybko leczące się rany to jest normalne
u czarownic?
Odkręciłam kurek z
ciepłą wodą. Z prysznica poleciała smuga gorącej wody. Wzięłam
szybki prysznic by zmyć z ciała ostatnie już zagojone rany. Gdy skończyłam
zakręciłam kurki i obwinęłam się ręcznikiem. Od kluczyłam drzwi
i niemal dostałam zawału widząc przed sobą Klausa.
– Miałam od ciebie się odczepić – zauważyłam krzyżując ręce. Wzruszył ramionami.
– Mieszkamy w jednym
domu. Nie mamy wyjścia – zauważył i oparł rękę o ścianę,
odcinając mi drogę.
– Zawsze jest jakieś
wyjście – szepnęłam łapiąc go za koszulkę.
– Jesteś odważna –
stwierdził nachylając się tak, że dzieliły nas tylko nikłe
centymetry. – Dwóch mężczyzn w jednym pomieszczeniu, a ty paradujesz w samym ręczniku.
– To wy powinniście
bać się mnie – przyznałam powoli odchodząc od blondyna.
Przeszłam wolnym krokiem do swojego pokoju. – Dobranoc Klaus –
rzuciłam z prowokującym uśmiechem i zniknęłam za drzwiami.
***
Odprowadził dziewczynę
wzrokiem. Pogrywała z nim. Czuł to. Był lekko zdziwiony, że tak
po prostu dał się czarownicy. Trzymając dłonie w kieszeni
nasłuchiwał panującej w domu ciszy.
– Nie muszę chyba
pytać bracie, o kim tak rozmyślasz – rozległ się dźwięczny
głos z końca korytarza.
– Zawsze pojawiasz się
w nieodpowiednim momencie – zauważył odwracając się w jego
stronę. – Miałeś racje. Myślałem o niej – przyznał, chociaż
przyszło mu to z wielkim trudem. Na twarzy Elijah pojawił się
nikły uśmiech, który szybko znikł.
– Nie powinieneś tego
robić – stwierdził.
– Czego nie powinienem?
– Spytał prowokująco. Lubił go prowokować. W czasie wojny panującej w
mieście było to jedyne zajęcie, które go odprężało.
– Dobrze wiesz czego
nie powinieneś robić. Zrób coś jej, a następnym razem to nie kołek, a moja dłoń wyląduje na twoim sercu – ostrzegł ściskając ręce w pięści. Klaus zaśmiał
się szyderczo.
– Nie musisz się
martwić, bo nic jej nie zrobię – zapewnił w wampirzym tempie
znajdując się przy swoim bracie. Położył rękę na jego
ramieniu. – Chyba, że mnie zdenerwujesz to wtedy nie ręczę za
siebie - szepnął z łobuzerskim uśmieszkiem, klepiąc go po barku,
a następnie zniknął zostawiając tylko odgłos silnego wiatru.
---------------------------------------------------
Zbierałam się aby dodać ten rozdział przez pięć dni, ale w końcu znalazłam wolną chwilę. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie miałam tak wiele roboty. Myślałam, że po egzaminie będę mieć o wiele więcej czasu, a tutaj nic innego tylko nauka i nauka. Mam nadzieje, że rozdział wam się spodoba. Szczerze nie wiem co mam o nim myśleć. Miał być ciekawy, ale po kilkukrotnym przeczytaniu go stwierdziłam, że coś mi w nim brakuje. Jak pewnie zauważyliście pojawił się Marcel. Powoli będą wprowadzane kolejne postacie, które nadadzą temu opowiadaniu egzystencji i tajemniczości. Trochę zasmuciła mnie ilość komentarzy pod ostatnim rozdziałem. Sądziłam, że nazbiera się ich trochę więcej. Zachęcam do komentowania tego rozdziału. Dzięki wam moje serduszko się raduje. :)
Komentujesz=Motywujesz