sobota, 22 października 2016

Rozdział 12 Nadchodzę

Na ulicy panowała cisza. Było to dość nienaturalna gdyż o tej porze przechodziło tędy setki ludzi. Psy, które wyły w ciemnych zaułkach szybko przestawały, piszcząc i kuląc się ze strachu. Koty okupujące tą część miasta, chowały się aby tylko nie przejść obok niego. Błękitne niebo zostało pokryte ciemnymi chmurami zapowiadającymi nadchodzącą burzę. Zerwał się wiatr, który w tej chwili dął w nienaturalnie zielone liście przyulicznych drzew.
Mężczyzna szedł chodnikiem zostawiając po sobie więdnące rośliny. Zatrzymał się przed konkretnym budynkiem. Zerknął na numer budynku, zgasił papierosa i poprawił swoje okulary przeciwsłoneczne. Błyskawicznie wszedł po schodach, rozglądając się na około. Pchnął drzwi i powoli wszedł do środka. Wszystkie osoby będące w pomieszczeniu zamilkły i wlepiły na niego wzrok. Uśmiechnął się pod nosem, widząc ich przestraszone miny.
– Myślę, że nie muszę się przestawiać – zaczął trzaskając za sobą drzwiami. Odgłos ten w całkowitej ciszy wydał się przerażająco głośny. – Mam nadzieję, że jest Marcel. Inaczej będziecie mieli duży problem – stwierdził zdejmując okulary i zawieszając je na czarnym T-shircie. Z głębi rozległ się cichy stukot i po chwili na schodach pojawił się wampir.
Witaj! Nie sądziłem, że tak szybko przybędziesz – rzekł siląc się na normalny ton. Mężczyzna przekrzywił głowę na bok i uniósł delikatnie kącik ust.
Dzwoniłeś, że masz dla mnie jakąś wiadomość. Mam nadzieję, że była ona warta tak długiej drogi – przyznał spoglądając na zebrany tłum. – Chciałbym tylko z tobą rozmawiać.
Mulat gestem ręki wskazał aby wszyscy odeszli. W mgnieniu oka zniknęli. Został sami we dwoje. Marcel stojąc na schodach, starał się utrzymać bezpieczną odległość.
Może zejdziesz do mnie? – Zaproponował rozkładając ręce. – Twoim błędem byłoby gdybyś kazał mi iść tam do ciebie – zmarszczył srogo brwi.
Marcel ostrożnie zszedł na dół i stanął kilka kroków przed czarownikiem, który z takiej odległości słyszał jego przyspieszone tętno. Zaśmiał się szyderczo, podchodząc coraz bliżej.
Nie dziwię się, że mnie się boisz. Też bym się bał samego siebie – przyznał, spacerując wokół wampira. – Masz miasto, przyjaciół, czarownice. Dziwię się, że chcesz służyć mi, chociaż masz wszystko – mówił powoli, a każde jego słowo kuło w uszy jak drzazgi. Stanął naprzeciw niego Tak blisko, że dzieliły ich tylko centymetry.
Mam kogoś na kim mi bardzo zależy – wyznał, zaciskając nerwowo ręce w pięści. Mężczyzna mimowolnie się uśmiechnął.
Bycie dobrym bywa gorsze od zwykłej trucizny – zauważył, łapiąc go za kołnierz koszuli i poprawiając go. Atmosfera była napięta, ale mu to nie przeszkadzało. Można nawet śmiało stwierdzić, że właśnie tego chciał.
Może wróćmy do interesów – rzucił pośpiesznie Gerard, zerkając za jego plecy w stronę drzwi. Wiedział, że w każdej chwili mógł wejść któryś z Mikaelsonów i wtedy nie byłoby za różowo.
Masz patrzeć na mnie! – Krzyknął i powalił wampira na ziemię nawet go nie dotykając. – Mów co wiesz i lepiej nie kręć.
Moi ludzie obserwują dziewczynę – odpowiedział łamiącym się głosem. Czarownik ziewnął, słysząc tą informację.
Dobrze, że wykonujesz moje polecenia – zauważył przewracając oczami – ale nie przyjechałem po to aby o tym słyszeć. Wiem, że uciekła ze szpitala. Mam nadzieję, że dowiedziałeś się czegoś więcej.
Jest poza miastem. W jednej ze starych rezydencji – powiedział Mulat, zaciskając powieki. Peter jednym ruchem dłoni sprawił, że wampir teraz klęczał przed nim na kolanach.
Wiem o tym – potwierdził i kolejny raz ziewnął. Ścisnął lekko dłoń powodując, że wszystkie mięśnie Marcela zostały spięte w nieprzyjemnym bólu.
Na pewno nie wiesz, że zaprzyjaźniła się z pierwotnymi – wybełkotał i nagle znowu mógł normalnie oddychać. Mężczyzna z uznaniem pokiwał głową. Ta informacja rzeczywiście mu się spodobała.
Słyszałem o nich, ale jeszcze ani razu nie mieliśmy styczności się poznać – oznajmił, a na jego twarzy znów zagościł charakterystyczny uśmiech. – Niedługo to się zmieni.
Jest jeszcze coś – wyszeptał coraz mniej zdenerwowany. – Użyła swojej mocy. Tak jak mówiłeś jest bardzo silna.
Widzisz – przyznał i dotknął opuszkami palców jego policzek. Mulat syknął z bólu. Na skórze pojawiła się czerwona krwawa rana. – Czasami jesteście do czegoś przydatni – odszedł, a wampir poczuł całkowitą wolność nad swoim ciałem. - Jeszcze będziesz żyć Gerard. Na razie. Mój gest odbierz jako początek tego co ci zrobię jeśli spróbujesz mnie zdradzić.
Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.
Idziesz teraz do nich? – Spytał niepewnie Marcel. Rana ciągle krwawiła, brudząc przy tym jego kołnierz. Nie pamiętał by ostatni raz miał styczność z takimi mocami.
Nie – ton jego był neutralny. Otworzył szeroko drzwi. – Zrobię to w swoim stylu – wyjawił i wyszedł znikając z oczu wampira. Marcel jeszcze przez chwilę siedział tak wlepiając się w pustą przestrzeń. Dłoń trzymał na swojej twarzy, a w myślach ciągle powtarzał słowa czarownika.

***

To bardzo ciekawe – stwierdziła Sophie kiedy opowiedziałam jej o ostatnich wydarzeniach. Ominęłam tylko część z Danielem. Stwierdziłam, że nie musi o tym wiedzieć. Reakcja czarownicy nie zbyt mi się spodobała. Sądziłam, że bardziej przejmie się tą sprawą. – Opowiedz o tym śnie.
Wzruszyłam ramionami. Wydawało mi się to najmniej ważne w tej sytuacji. Jako najważniejsze do omówienia stawiałam moje moce, które nadal dziwnie we mnie buzowały.
Las, stary dom i Rebekah. Wszystko byłoby normalne gdyby nie spełniło się w rzeczywistości – odparłam i dopiero teraz uświadomiłam sobie jakie to wszystko chore. Zrobiłam kilka rund wokół stolika. Sophie podała mi kawę i usiadła na sofę. Po chwili dołączyłam do niej.
Twoja matka miała zdolności do przekazywania wiadomości w snach – oznajmiła tak, jakby próbowała jakoś to wytłumaczyć sensownie. Niestety było to trudniejsze niż normalnie. – Może chce ci coś powiedzieć.
Tak, że jej córka zwariowała – wyznałam z ironią. Westchnęłam, uspakajając się. – Przecież nie żyje od dziesięciu lat.
Amber jest coś o czym musisz wiedzieć – ton jej głosu był poważny. Na moment zamilkła, ja poczułam jakby miało się teraz stać coś strasznego. – Chodzi o twoją matkę.
Co z nią było nie tak? – Przeraziłam się. Sophie zaśmiała się szorstko, jednak ten śmiech nie oznaczał nic dobrego.
Melanie, to znaczy twoja mama była jedną z pierwszych czarownic, które chodziły po Ziemi – wyznała z poważną miną. Mówiła prawdę. Czułam to. Zawsze w takich chwilach przed oczami miałam mamę, która czytała mi na dobranoc różne historię, bawiła się ze mną lub oswajała z pierwszymi czarami. Teraz miałam kobietę, która tysiące lat temu miała tyle lat co ja, która przeżyła cały wiek i która mimo tak długiego czasu nie starzała się. Dopiero sobie przypomniałam. Ona zawsze była tak samo młoda. Właśnie to mnie przeraziło. Czułam się okłamana. Potrzebowałam wyjaśnień i to najszybciej.
Czy ona była... – nie skończyłam, bo przerwała mi. Zamilkłam, a swój wzrok skierowałam na podłogę by tylko się nie rozpłakać.
Nie była wampirem – rzuciła z goryczą, tak jakby moje przypuszczenia ją zraniły. – Posiadała wielką moc, a ty je po niej odziedziczyłaś. To ten dar o którym ci wspominałam.
Potrząsnęłam głową. Tego wszystkiego było już za wiele, Miałam dość tego natłoku informacji. Wcale nie chciałam być wyjątkowa. Chciałam być normalną dziewczyną.
To niemożliwe. Jestem zwykłą czarownicą, którą ścigają wampiry. Do czasu puki Marcel nie ukarze mnie za stosowanie magii, która była wynikiem złych emocji – westchnęłam, po raz kolejny nabierając głębiej powietrze. – Już nie raz zdarzały mi się dziwne rzeczy. – Popatrzyłam na Sophie pustym wzrokiem. – ] Skąd wiesz, że odziedziczyłam to po matce, a nie po ojcu?
Nie wiem nic o twoim ojcu – odparła wolno i szczerze. Pierwszy raz byłam z tego powodu zawiedziona. Jeszcze nigdy nieczuła się tak źle z tego powodu. – Powiedziałam to co kazano mi przekazać. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć. Jesteś chodzącym skarbem. Teraz wiesz dlaczego chciałam by przez jakiś czas zaopiekował się tobą Elijah. On cię ochroni.
Gdzie on jest? – Zagadnęłam zmieszana, rozglądając się po pomieszczeniu. Kolejny raz miałam ochotę go zobaczyć.
Wrócił. Przyjedzie po ciebie gdy wymyśli z Klausem jak zapanować nad tobą. Bądź dla niego milsza. Wiem jaka potrafisz być dla obcych, ale on naprawdę chce dla ciebie dobrze.
Zamknijcie mnie w więzieniu, albo oddajcie wampirom i będzie po problemie – rzuciłam zła, zaciskając ręce w pięści. – Mam dość wszystkiego – wstałam łapiąc się za głowę.
Połóż się. Jesteś zmęczona – poleciła mi, także wstając z miejsca. - Sprzątnęłam twój pokój na wypadek gdybyś mogła wrócić.
Przecież nigdy nie wrócę, pomyślałam, ale nie wypowiedziałam tego na głos. Wysiliłam się na słaby uśmiech i wyszłam z salonu. Pierwszy raz od dłuższego czasu czułam się jakbym nigdy tutaj nie była. Schody, które wydawały się kiedyś tylko przejściem między parterem, a pierwszym piętrem, teraz były przeszkodą dla której traciłam wszelkie siły. To co mnie uszczęśliwiało, wydawało się być czymś bzdurnym dla którego nie ma co tracić czasu.
Widząc znajome drzwi do moich oczu napłynęły łzy. Jesteś w strzępkach Amber. Moje życie wciągu kilku dni z skomplikowanego zmieniło się w nie do zniesienia. Wzięłam głęboki wdech. Pchnęłam drzwi, które ukazały mój stary pokój. Wyglądał lepiej od ostatniego czasu, ale nadal było widać skutki odwiedzin wampira. Weszłam jak do obcego miejsca. Rozejrzałam się. Chciałam ostatni raz poczuć się jak kiedyś.
Usiadłam na łóżko, które już nie było tak wygodne. W wielu miejscach były dziury i wystawały sprężyny, a w poduszkach brakowało pierzy. Teraz przydałoby się nowe. Położyłam się tak, że przez okno widziałam panoramę pobliskich kamienic i niebo, które powoli skrywały ciemne chmury. Będzie padać. Przymknęłam powieki i wyciszyłam się. Potrafiłam zrobić to do takiego stopnia, że słyszałam tylko bicie swojego serca. Przydatna umiejętność jeśli mieszka się w hałaśliwej dzielnicy.
Nikłe odgłosy z ulicy powoli mnie usypiały. Dzisiejsza noc miała być normalna gdyby nie kolejny sen...

Dziko rosnące drzewa otaczały mnie ze wszystkich stron. Zielone potężne konary tworzyły naturalną ścianę, która nie przepuszczała światła. Panował półmrok. Gdzieś z dala było słychać śpiew ptaków.
Rozejrzałam się. Nigdzie nie było widać wyjścia. Żadnej ścieżki. Coś zaszeleściło. Cofnęłam się o parę kroków. Przede mną znajdował się niewielki pagórek. Próbowałam na niego wejść, rozejrzeć się, ale nie mogłam. Moje nogi dosłownie zostały przyklejone do ziemi. Odgłos powtórzył się tym razem głośniej. Przemieszczał się. Chciałam wyrwać coś by mieć się czym bronić. Pierwszy raz czułam taką ochotę walki. Podniosłam z głębokiej trawy złamaną gałąź. Była długa i ostra na końcu. Mocno ściskałam ją w dłoni.
Chodź tutaj! – Zawołałam rozkładając ręce. – Nie boję się ciebie!
Odgłosy ustały, a na wzgórzu pojawiła się jakaś postać. Na chwilę serce zamarło mi w piersi. Osoba o płci przeciwnej stała w bezruchu jakby czekając mój ruch. Ręka trzęsła mi się ze stresu. Uniosłam ją lekko do góry by zrobić zamach. Wzięłam głęboki wdech i gdy miałam już rzucać mężczyzna gwałtownie wskazał na niebo. Zdezorientowana uniosłam głowę do góry. Nawet nie wiedziałam kiedy zaszło słońce, a na niebie pojawił się okrągły krwawy księżyc. Pełnia.
Rozległ się głośny krzyk, który niemal mną wstrząsnął. Znowu spojrzałam na chłopaka, który w tej chwili padł kurczowo na kolana. Jego ciało powoli się zmieniało i co jakiś czas słychać było łamanie się kości. Wilkołak. Przestraszona zastygłam w bezruchu. Mój umysł podpowiadał mi, że muszę go zabić. To nie pasowało do mnie. Nigdy nie pragnęłam czyjejś krwi tak bardzo jak teraz.
To nie trwało zbyt długo, a może mi się tylko tak wydawało. Przede mną już nie stał człowiek, tylko wilk. Zawył i łypnął na mnie przeszywającym wzrokiem. Przełknęłam ślinę. Wilkołak schylił się i skoczył w moją stronę. Nie ruszyłam się.
Uciekaj! – Rozległ się rozkazujący głos w mojej głowie. Znowu zaczęłam myśleć racjonalnie.
Szybko obróciłam się na pięcie i pobiegłam. Do moich uszu dochodziły różne dźwięki: trzeszczące runo pod moimi stopami, wiatr dudniący w liście i stukot łap. Był szybki. Nie mogłam daleko uciec, tym bardziej, że drzewa rosły bardzo blisko siebie, co utrudniało poruszanie się.
Ostatnim tchem wskoczyłam na najbliższą polanę. Z ulgą odetchnęłam myśląc, że go zgubiłam. Za wcześnie. Gdy przecierałam spocone czoło poczułam silne uderzenie. Upadłam. Przeturlałam się dobry kawałek i wygięłam się z bólu. Cały tył kurtki miałam podarty. Kątem oka spojrzałam przed siebie. Na przeciwko mnie stał wilk, przygotowujący się do kolejnego ataku. Próbowałam jakoś się odsunąć od niego, gdy nagle przypomniałam o gałęzi, której nie upuściłam w czasie biegu. Była ona dosłownie centymetr od moich paców. Starając się by stworzenie nie odczytało moich intencji, sięgnęłam po nie, a kiedy rzucił się na mnie, wyciągnęłam kij przed siebie, zaciskając mocno oczy. Zwierze zawyło przy okazji uderzając łapą o mój policzek. Ciało wylądowało obok mnie. Patyk przebił go na wylot. Dotknęłam dłonią twarzy z której spływały krople krwi. Byłam zmęczona. Oddychając ciężko położyłam jedną rękę wyprostowaną na trawie. To już koniec, pomyślałam.

Gdy się obudziłam wszystko było inne niż w rzeczywistości. Nie leżałam w swoim łóżku, tylko na trawie w lesie. Stan mój mówił wszystko za siebie. Porwane ubranie, poszarpane włosy, zadrapania na twarzy. Tylko ciała nie było. W zamian trzymałam kartkę na której widniał krwawy napis:

Nadchodzę

---------------------------------------------------------------------

Długo mnie tutaj nie było. To głównie przez szkołę nie mam za wiele czasu. Postanowiłam nie porzucać tego bloga. Do końca pierwszej części zostało tylko 5 rozdziałów. Będą one pojawiać się nieregularnie i często z długimi odstępami. Mam pomysł na nowe opowiadanie fanfiction, a o czym to wam nie zdradzę, bo to tajemnica. Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodoba. :)
.
.
.
.
.
.
template by oreuis