wtorek, 26 lipca 2016

Rozdział 10 List

Pchnął gwałtownie drzwi, które z hukiem uderzyły o ścianę. Wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu odwrócili się wlepiając w niego wzrok. Zapadła martwa cisza. Przeszedł kilka kroków w głąb, po czym stanął na środku wielkiego holu.
– Gdzie jest dziewczyna! – Krzyknął, a wszystkie gapie utworzyli wokół niego krąg. Na schodach prowadzących na pierwsze piętro budynku stanął mężczyzna, który na widok blondyna uśmiechnął się szeroko.
– Coś się stało? – Zagadnął przybierając zmartwioną minę i schodząc do reszty swoich sług.
– Nie udawaj, że o niczym nie wiesz! Wiem dobrze, że to twoja sprawka. Nie jestem głupi Marcel! – Rzucił zdenerwowany. Mulat zrobił zaskoczoną minę.
– Nie wiem o czym mówisz – odparł wiarygodnie, co go jeszcze bardziej rozwścieczyło. W wampirzym tempie znalazł się przy jednym z wampirów i wyrwał mu serce. Ciało osunęło się na ziemie, pozostawiając na niej krwawy ślad.
– Gdzie jest dziewczyna? – Powtórzył pytanie i opuścił dramatycznie narząd. – Jeśli nie odpowiesz będę zmuszony pozabijać wszystkich, a ty nawet nie zdążysz mrugnąć.
Po pomieszczeniu przeszedł cichy szum. Wszyscy jakby mimowolnie cofnęli się. Z twarzy Marcela znikł uśmiech, a pojawiła się konsternacja. Zmrużył posępnie oczy. Skinieniem ręki kazał innym wyjść. Po chwili nikogo już nie było.
– Nie interesuje mnie twoje życie prywatne, ale nie powinieneś robić takiego przedstawienia przy moich ludziach – stwierdził, a na twarzy hybrydy pojawił się lekki uśmiech.
– Wybacz, że przeze mnie musisz poszukać nowego lokaja, ale jeśli mi nie odpowiesz to pojawi się jeszcze jeden problem, a o wiele jest trudniej znaleźć sobie przywódcę. Jak myślisz przyjacielu? – Spytał retorycznie pochylając lekko głowę na bok.
– Nie wiem nic o żadnej dziewczynie! – Zdenerwowany, podniósł ton głosu. Klaus przewrócił oczami.
– Mam nadzieję, że nie kłamiesz – rzekł sucho i ruszył w stronę wyjścia.
– Ktoś zostawił tutaj dla ciebie list – oznajmił, gdy niebieskooki łapał już za klamkę. Odwrócił się z powrotem w jego stronę. Marcel sięgnął do tylnej kieszeni z której wyciągnął biały starannie zaklejony list. Przewrócił go w dłoniach i rzucił w stronę Mikaelsona, który złapał kopertę i obejrzał ją ze wszystkich stron. Na przodzie znajdował się duży czerwony napis. KLAUS. – Nie otwierałem bez twojego pozwolenia – zapewnił, a jego kącik ust delikatnie wykrzywił się w niepozorny uśmiech na który blondyn nie zwrócił na niego uwagi. Był całkowicie skupiony na swoim podarunku i jego zawartości. Chciał ją teraz rozerwać, ale coś mu mówiło, że powinien nie pokazywać swojego zainteresowania tą oto rzeczą.
Otworzył ostrożnie kopertę. W środku znajdowała się kartka. Zwykła biała kartka zgięta na pół. Wyjął ją i rozłożył. Wewnątrz widniał duży napis wykonany atramentem, którego teraz prawie nikt nie używa.

Dziewczyna jest w szpitalu. Kto będzie pierwszy? Ja czy ty?

Po przeczytaniu zgniótł kartkę w dłoni. Czuł jak gniew ogarnia całe jego ciało. W ciągu sekundy znalazł się przy wampirze. Chwycił go za koszulkę i podniósł do góry. Marcel skrzywił się, widocznie przestraszony zachowaniem Klausa.
– Kto ci to dał? – Syknął z nutą nienawiści. Na twarzy Mulata pojawił się lekki uśmiech, który na moment przyćmił napięcie, które pojawiło się na jego ciele.
– Nie wiem. List znalazłem przed drzwiami, ale widocznie znowu musiałeś zajść komuś za skórę – stwierdził po raz drugi wiarygodnie z lekkim rozbawieniem.

***

Zaczęłam się wiercić. Przynajmniej próbowałam. Czułam się jak w psychiatryku. Może ja zwariowałam? Skąd się w ogóle tutaj znalazłam? Próbowałam przypomnieć zdarzenia z ostatnich kilku godzin, ale wszystko było jak zwykły nic nie znaczący sen. Odłamki momentów. Głos, światło i ciemność, a teraz szpital.
Do moich uszu doszedł czyjś głos. Dokładnie kobiecy, ale inny od poprzedniego. Rozszerzyłam szeroko oczy. Do pokoju weszły dwie pielęgniarki. Starsze w białych kitlach podobnych do lekarskich. Jedna z nich miała rude kręcone włosy upięte w kucyk, a druga krótkie niemal siwe. Na ich twarzach malowała się dziwna powaga.
Podeszły do mojego łóżka i zaczęły grzebać w papierach. Musiały wiedzieć, dlaczego tutaj się znalazłam i kto mnie przyprowadził.
– Przepraszam – odezwałam się niepewnym, lekko chrapliwym głosem. Obie oderwały się od czytania i spojrzały na mnie – Co ja tutaj robię? – Spytałam z nadzieją, że dostanę jakąś informacje.
– Kazał nam nic nie mówić – odpowiedziały chórem jak marionetki. Brzmiało to dość przerażająco.
– Kto? – Zapytałam i zmarszczyłam czoło.
– Nie możemy nic mówić. Zakazał nam. Mówił, że jeśli piśniemy chociaż jedno słówko to nas zabije – wyznały bez emocji. Były zahipnotyzowane. Domyślałam się czyja to mogła być sprawka.
– Jeśli to znowu żart któregoś z Mikaelsonów to nie ręczę za siebie – ostrzegłam podnosząc ton. Miałam zdecydowanie dość wampirów.
– Mikaelson – wymówiły tym razem z wyczuwalną nienawiścią. Jak mogłabym się nie domyśleć? – Niedługo i oni będą się bać – oznajmiły i zaśmiały się szyderczo. Te skrzeczące głosy przyprawiły mnie o ciarki. Co tutaj się dzieje? Znowu zaczęłam się wiercić. Tym razem zostało to zauważone przez rudą pielęgniarkę.
– Nie wierć się. To ci nie pomoże – wyznała, wyciągając z szafki strzykawkę. Na jej widok omal nie zemdlałam. Nienawidziłam wszystkiego co powodowało nieprzyjemny ból. Z ostrza wyleciała kropelka żółtej cieczy.
Złapała mocno moją rękę. Wierciłam się by nie pozwolić na wstrzyknięcie czegokolwiek, ale nawet fakt odzyskiwania powoli czucia nie ułatwiał sprawy. Wbiła ją tak jakby przebijała się przez grube drzewo. Jęknęłam z bólu. Po mojej ręce spłynęły krople krwi. Obie nie zwracając już więcej na mnie uwagi wyszły z pomieszczenia.
Znowu było cicho, ale tym razem o dziwo mi się to podobało. Cały świat wydawał mi się nieistotny. Było to miłe, ale i straszne. Nim zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć zaczęły wybijać mną poty. Raz zimne, a raz ciepłe. Do tego pojawiły się dreszcze. Obraz był jak za mgłą. Już nie myślałam o ucieczce. Teraz leżałam bez jakiegokolwiek ruchu. Nawet nie miałam siły regularnie oddychać. Moje powieki stawały się coraz cięższe tak, że widziałam tylko zamazany obraz. Straciłam resztki swojej siły. Chciałam by ktoś tutaj przyszedł i zabrał mnie z tego piekła.
Nagle za dużym oknem z którego było widać korytarz, dostrzegłam jakąś postać. Co chwila ktoś tamtędy przechodził, ale gdy skręcił do mojego pokoju, serce zabiło mi mocniej. Teraz żałowałam swoich niedokończonych myśli. Osoba rozejrzała się i podeszła do łóżka. Z każdym krokiem wydawała się coraz bardziej znajoma. Wszędzie rozpoznałabym te blond włosy.
– Klaus – wyszeptałam, a może tylko poruszyłam bezdźwięcznie ustami. Teraz najcichszy dźwięk wydawał się głośniejszy. Pierwotny uśmiechnął się i zaczął odpinać podłączoną do mnie aparaturę. Od dawna nie odczuwałam takiej ulgi. Gdy skończył wziął mnie na ręce. Czułam się tak jak w dzieciństwie gdy byłam chora. Mama brała mnie na ręce i przenosiła do drugiego pomieszczenia, bo nie miałam siły chodzić. Tym razem nie było tutaj mamy tylko Klaus. Delikatnie złapałam za jego koszulkę. Była miękka i pachniała męskimi perfumami. – Dziękuję – wyszeptałam przymykając oczy.
– Nic nie mów – rozkazał przyciszonym głosem. Poczułam lekkie kołysanie. Przez przymrużone powieki widziałam znikający w oddali budynek.

***

Blondynka weszła z powrotem do salonu gdzie znalazła swojego najstarszego brata. Elijah przeglądał jakieś papiery, ale gdy zauważył swoją siostrę od razu je odłożył. Dziewczyna przeszła przez pół pokoju i usiadła na fotelu zakładając nogę na nogę.
– Dlaczego na prawdę tutaj przyjechałaś? – Zagadnął, nie odrywając od niej wzroku. Uśmiechnęła się lekko. Czekała na tą rozmowę.
– Sądziłam, że jednak ucieszysz się na mój widok – odpowiedziała, wzrokiem kierując się w stronę leżących na stole papierów. Była ciekawa co takiego chowa przed nią jej brat.
– Wiem co kombinujesz, ale to ani trochę cię nie zaciekawi – zapewnił, ale słowa przeleciały przez nią jak wiatr w jesienną porę. W wampirzym tempie znalazła się przy stoliku. Sięgnęła po jeden z papierów. Był stary, a pismo staranne. Elijah miał racje. Nie było w nich nic co mogłoby zaciekawić pierwotną. Odrzuciła z powrotem kartkę.
– Sądziłam, że będziesz mieć coś ciekawego – westchnęła z nudów. – Odkąd jest ta dziewczyna bierze cię na wspomnienia – stwierdziła przyglądając się ręcznemu podpisowi. Na twarzy pierwotnego pojawił się nikły uśmiech.
– Sądziłem, że znajdę tutaj odpowiedź na jej znikanie. Niestety. Zawsze bywała zamknięta w sobie i zatajała najmniejsze szczegóły.
– Nie wiem co jest gorsze. Fakt, że dziewczyna zniknęła, a ty tutaj siedzisz, chociaż ta durna wiedźma rzuciła na ciebie czar czy to, że Klaus zaoferował się by ją odnaleźć – rzekła unosząc lekko brwi.
– Miło, że przynajmniej raz zainteresował się kimś innym niż sobą – przyznał podchodząc do okna. Kiwnęła głową, a uśmiech nie schodził z jej ust.
– Ona zmienia Nika – wyszeptała rozbawiona. Brunet zaśmiał się.
– Wątpię, że cokolwiek może go zmienić – wyznał odwracając się w jej stronę.
– Udowodnię ci to – powiedziała krzyżując ręce na piersi. Odwróciła się i znowu udała się do wyjścia. Elijah zrobił gwałtowny krok do przodu.
– Co masz na myśli? – Zapytał zaniepokojony, unosząc lekko brwi do góry.
Rebekah zatrzymała się w progu. Zerknęła na niego za pleców, a jej kąciki ust uniosły się. Przez chwilę zastanawiała się czy wtajemniczyć go w plan. Po krótkim czasie postanowiła nic mu nie mówić. Niech będzie to tajemnicą.

***

Otworzyłam powoli oczy i zaczęłam się przeciągać. Czułam się jakbym przespała kilka dobrych dni w najprzyjemniejszym miejscu na ziemi. Znowu widziałam znajome meble. Leżałam w swoim łóżku. Delikatnie podniosłam się na łokciach. Obok na fotelu siedział Klaus. Widząc, że się obudziłam bezszelestnie wstał i podszedł bliżej mnie.
– Myślałem, że się nie obudzisz – wyznał, a w jego głosie było słychać ulgę? Czyżby pierwotny martwił się o mnie?
– Która jest godzina? – Spytałam, zwracając uwagę na zasłonięte okno przez które wpadały pojedyncze promienie.
– Ranek. Spałaś cały dzień – oznajmił pojawiając się nagle przy oknie. Odsłonił zasłonki, a wtedy światło, które wpadło do pokoju poraziło moje oczy. Zamknęłam je by po chwili otworzyć powoli.
– Cały czas tutaj byłeś? – Zapytałam zaciekawiona..
– I tak nie miałem nic lepszego do roboty – wyznał, odwracając się w moją stronę. – Elijah ucieszy się, że się obudziłaś.
– Wątpię. Już i tak przeze mnie ma kłopoty – stwierdziłam, wykrzywiając usta w lekki grymas. Mikaelson uśmiechnął się, chociaż nie widziałam w tym nic zabawnego.
– Jak będziesz dobrze się czuć to zejdź na dół – odparł i wyszedł z pomieszczenia.
Nie czułam się źle. Miałam wrażenie jakby przez całą noc śnił mi się koszmar. Opadłam na poduszkę. Wolałam na razie nie pokazywać się tam na dole. Przymknęłam z powrotem oczy. Chciałam jeszcze raz zasnąć, tym razem bez żadnej pomocy.
Niestety nie było mi to dane. Leżałam tak z godzinę zamykając powieki albo wpatrując się bezczynnie w sufit z jedną myślą, która nie dawała mi spokoju. Jakim draniem musi być osoba, która zabrała mnie do szpitala i co mu takiego zrobiłam oraz kim była ta zjawa? Za dużo pytań, a za mało odpowiedzi.
Zegar wybił godzinę dziewiątą co oznaczało, że prawdopodobnie mogę już wyjść z pokoju. Odchyliłam z siebie kołdrę. Całkowicie zapomniałam, że nadal jestem od dwóch dni w tej samej piżamie. Wygramoliłam się z łóżka i otworzyłam szafę. Zawartość niej nie przyprawiała o zawał. Kilka koszulek, trzy pary spodni oraz sukienka. Będę musiała odwiedzić jeszcze raz mieszkanie Sophie. Wyjęłam biały t-shirt i zwykłe dżinsy. Już nie bawiąc się w szukanie spokojnego miejsca by się przebrać, zrzuciłam z siebie piżamę. Nałożyłam świeże ubranie, a stare wrzuciłam na koniec szafy. Przeczesałam dłonią włosy by chociaż trochę wyglądać normalnie. Zamknęłam za sobą drzwi do pokoju i zeszłam na dół. Na dole panowała cisza. W sumie to dobrze. Rozejrzałam się. Wszystko było pozamykane. Moje nogi powędrowały w stronę kuchni. Nie zdążyłam wejść, a drzwi się otworzyły. Z pomieszczenia wyszła Rebekah. Stanęła przede mną krzyżując dłonie na piersi.
– Musimy porozmawiać – oświadczyła podnosząc mnie gwałtownie do góry.
-----------------------------------------
Witam was tym oto rozdziałem. Przyznaję, jestem z niego zadowolona. Miło mi się go pisało. Nie mam zbytnio dzisiaj nic do powiedzenia. Zachęcam do komentowania, bo to naprawdę motywuję. Dziękuję też tym co systematycznie udzielają się na tym blogu. :)
Komentarz=Kolejny rozdział

niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 9 Zjawa

Pierwotna stanęła na środku salonu. Odgarnęła swoje blond włosy z ramion i spojrzała przez okno na puste podwórko.
– Mogę wiedzieć co tutaj się dzieje? – Spytała zniecierpliwiona, kierując swoje pytanie ku najstarszemu z braci, który właśnie siadał na skórzany fotel. Parę kropel prawie bezdźwięcznie odpiło się o szybę.
– Spełniam powierzone mi zadanie – odpowiedział z całkowitym spokojem, splatając swoje palce.
– Wytłumacz mi, dlaczego ta dziewczyna wygląda tak samo jak Melanie? – Zagadnęła, krzyżując ręce na piersi. Nadal nie patrzyła na niego. Blondynka nie sądziła, że poznanie Amber może wywołać tyle wspomnień. Tych dobrych i złych. Elijah odpłyną w myślach na dość długo, co nie uszło uwadze siostry.
– Amber jest jej córką – stwierdził, a Rebekah westchnęła ciężko. Rodzina Rosenow miała coś w sobie, co wpakowywało ich zawsze w różne kłopoty.
– Jesteś tego pewny? – Pierwszy raz spojrzała na niego upewniając się. Nie mylił się. Nigdy nie przypuszczała, że Melanie Rosenow będzie miała dziecko. Uważała ją za wiecznie wolną kobietę, która odganiała od siebie wszystkich adoratorów w tym jej braci. Zamilkli gdy w drzwiach stanął Klaus.
– Jakie tajemnice chowacie przede mną? – Zagadnął niezadowolony, opierając się o framugę w drzwiach.
– Miło cię widzieć Nik – rzuciła z wymuszonym uśmiechem w stronę brata. Dobrze pamiętała, że rozstali się w niezbyt przyjaznych stosunkach.
– Nie sądziłem, że zaszczycisz nas swoją obecnością – odpowiedział z wyczuwalną ironią w głosie. Rebekah przewróciła oczami. Wiedziała, że nie usłyszy z jego ust słowa przepraszam. Nawet nie liczyła na to.
– Do czego zmierzała ta rozmowa? – Ponowił poruszany temat Elijah. Postanowił przerwać tą grę słów zanim doprowadziłaby do czegoś niepokojącego.
– Do tego mój bracie, że za wcześnie popadasz w nadzieje – uciął krótko Klaus. Najstarszy z Mikaelsonów przeszył go wzrokiem. Wampirzyca, która miała już dość sprzeczek swoich braci, postanowiła od razu powiedzieć im to o czym się dowiedziała w ostatnim czasie.
– Kiedy do mnie zadzwoniłeś i powiedziałeś o dziewczynie podobnej do Melanie stwierdziłam, że to nie możliwe – zaczęła, jednak blondyn przerwał jej, zanim doszła do konkretów.
– Powiedziałeś dla niej bez mojej zgody? – Zwrócił się z pretensją do swojego najstarszego brata. Elijah zamknął na chwilę oczy, by opanować chęć uspokojenia siłą hybrydy.
– Wątpię żebym miał jakikolwiek powód by to robić – rzekł z uśmiechem. – Mów dalej – rozkazał kontynuować dziewczynie. Wzięła głęboki wdech by zebrać myśli.
– Każdy z nas wiedział, że była czarownicą, więc poszperałam u znajomych czarownic i jak się okazało, ta wasza koleżanka ma podobno coś, za co pewna osoba oddałaby wszystko.
– O kim mówisz? – Spytał niebieskooki, wyprzedzając tym pytaniem Elijah. Rebekah zamilkła na chwilę, przechodząc wzrokiem po rodzeństwie. Już dawno nie widziała ich tak zaciekawionych i skupionych jednocześnie.
– Sądzę, że każdy z was zna Petera Clarke. Jeśli to co mówią czarownice jest prawdą, to mamy duży problem – odparła, a w salonie zapanowała nagle grobowa cisza.

***

Po zniknięciu z pomieszczenia pierwotnych, zostałam sama. Usiadłam na parapet. Oparłam czoło o zimną szybę. W pomieszczeniu panował dziwny zaduch i zapach kurzu. Otworzyłam z powrotem okno. Na dworze padała delikatna mżawka. Po mojej twarzy przeszedł przyjemny powiew świeżego powietrza. Przymknęłam powieki. Próbowałam przypomnieć sobie ostatnią scenę z Rebeką. Co ona wtedy powiedziała? To nie możliwe? Brzmiało to bardzo dziwnie.
Nagle usłyszałam czyjś głos wołający moje imię. Podniosłam zdezorientowana głowę. Był on kobiecy. Lekki, niesiony jakby przez wiatr.
Zdumiona wyjrzałam na zewnątrz. Odgłos dobiegał z lasu. Jak dla mnie przeklętego lasu. Z pewnością to był tylko wiatr, myślałam, lecz to się powtórzyło. Co gorsza, tym razem było dłuższe. Już nie brzmiało jak Amber, tylko jakby coś chciało bym do niego przyszła. Jak nawoływanie przez ducha w horrorach.
Było to straszne, wręcz można rzec okropne. W mgnieniu oka wstałam i ruszyłam do wyjścia. Bez własnej woli. Tak jakby to ktoś inny kazał mi wstać i iść. Po cichu zeszłam na dół i przeszłam przez resztę domu. W salonie siedziały wampiry. Wiedziałam, że każdy niepotrzebny odgłos nie zostanie przez nich zignorowany.
Odetchnęłam z ulgą gdy wydostałam się na zewnątrz. Wtedy nie wiedziałam co takiego może się wydarzyć. Rozejrzałam się jeszcze czy nikt mnie nie widzi i ruszyłam przed siebie. W miejscu, gdzie godzinę temu uciekałam, zostały wydeptane kupki ziemi. Kierując się intuicją, zaczęłam przedzierać się przez gąszcz, schodząc widocznie na wschód. Tutaj droga była zarośnięta i nie do przejścia. Jakby nie ten hipnotyzujący głos dawno bym odpuściła. Z każdym szarpnięciem, zadrapaniem czułam, że jestem bliżej odkrycia tajemnicy. Do moich uszu dochodziły różne odgłosy. Śpiew ptaków i szumiąca woda.
Dochodząc do miejsca, zauważyłam odbicie drzew w tafli wody. Był to zarośnięty staw do którego sączył się mały górski strumyk. Na około znajdowała się zielona polana porośnięta żółtymi mleczami. Kiedyś pewnie na niej wypasano bydło. Panował dziwny spokój. Nie tego się spodziewałam. Sądziłam, że znajdę tutaj przyczynę moich lęków, a w zamian znalazłam najcichsze miejsce w Nowym Orleanie, a do tego głos zamilkł. Pokręciłam głową z braku siły. Amber ty chyba oszalałaś!
Miałam zamiar już wracać, gdy w tej chwili zmorzył się wiatr. Zmarszczyłam posępnie czoło, rozglądając się dookoła. Nagle zamarłam z przerażenia. Na niedalekim pagórku stała jakaś postać. Kobieta o długich czarnych włosach, które lekko opadały jej na twarz. Miała na sobie długą białą sukienkę, która falowała na wietrze. Jak zjawa. Przełknęłam głośno ślinę. Teraz zaczęłam żałować swojej decyzji. Postać wyciągnęła w moją stronę swoją chudą i bladą dłoń. Nim zdążyłam racjonalnie pomyśleć, już szłam w jej stronę. Nie zdążyłam zrobić trzech kroków, a kobieta zmieniła się w kulę światła. Tak jasnego, że od razu oślepiło mnie. Zakryłam dłońmi oczy i upadłam na kolana. Próbowałam jakoś wydostać się z tego miejsca, ale nie mogłam. Jasna smuga powoli zmieniała się w pustą ciemność.

~*~

Otworzyłam powoli oczy. Pierwsze co ujrzałam to biały sufit. Chciałam się podnieść, ale nie mogłam. Moje ciało było rośliną. Niezdatne do jakiegokolwiek ruchu. Przestraszona, zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Był to jednoosobowy pokój. Cały na biało. Obok mnie stały różne aparatury podłączone do mojego ciała, a ja sama zostałam przymocowana do łóżka. Próbowałam zerknąć przez okno, które nikt nie zasłonił. Niebieskie niebo i chmury nadal były takie same. Dostrzegłam także fragment budynku i wielki niebiesko-biały napis. Serce zabiło mi mocniej. Szpital.
------------------------------------------------------------
Rozdział miał pojawić się szybko, ale jak zwykle nie mogłam się za niego zabrać. Muszę was ostrzec, że rozdziały w pierwszej części będą pewnie krótkie. W drugiej postaram się je rozbudować. Międzyczasie możecie spodziewać się mojego nowego bloga, który mam zamiar zacząć publikować kiedy skończę tą część. Będzie to taka odskocznia od tego bloga, bym mogła pozbierać myśli nad dalszą częścią. Nie chcę wam się chwalić, ale będzie to moje pierwsze opowiadanie autorskie i mam nadzieję, że wyjdzie ciekawie. Muszę też podziękować osobom, które skomentowały poprzedni rozdział, które zagłosowały na ten blog w ankiecie i oczywiście tym, którzy z niecierpliwością czekali na nowy rozdział. Mam nadzieję, że jest tego wart. Do następnego! :)
.
.
.
.
.
.
template by oreuis